Magdalena Tulli: Całe życie na kanapie

Znani i lubiani w domu

Rozmowa z Magdaleną Tulli

W jej mieszkaniu na warszawskim Mokotowie jest trochę ciemno, więc białe są ściany, meble w kuchni, biurko i półka na książki, a ulubiona kanapa – kremowa. Do tego trochę starych drobiazgów. Spokój i prostota, które dają oddech myślom.

Pani ulubione miejsce w domu to…

...kanapa. Nic wymyślnego, jest prosta, z IKEA. Lubię na niej leżeć.

Pracując na laptopie czy raczej po pracy?

Zamiast pracy.

Wiele osób musi walczyć z potężnymi wyrzutami sumienia, gdy kładą się na kanapie, a mają coś do zrobienia. Bo leżenie jednak kojarzy się z lenistwem.

Mnie się nie kojarzy. Nie jesteśmy stworzeni do tego, żeby działać na okrągło. Latem z mojej kanapy najlepiej widać chmury.

Już w dzieciństwie lubiła je pani obserwować.

Męczyłam się na lekcjach, ale wyjść przez drzwi nie mogłam, więc w pewnym sensie wychodziłam przez okno – patrzyłam sobie na chmury. I nadal to lubię, choć teraz mam dużo wolności. Mogę wchodzić, wychodzić, leżeć, kiedy chcę. Jednak na ciągłe leżenie nikt nie może sobie pozwolić. Lubię też pracować. Lubię nawet sprzątanie i gotowanie. Nie jesteśmy w domu jakimiś maniakami kuchni, ale jedzenie robimy sami. Nie kupujemy gotowców. Poza kanapą chwalę też sobie pianino i rower.

Jaką rolę grają w pani życiu?

Pianino pomaga mi stabilizować emocje: trochę upustu, a trochę porządku. Gram z nut albo bawię się melodiami. W dzieciństwie lubiłam zabawę z instrumentami, ale nigdy nie uczyłam się grać. Kiedy moje dzieci były małe, mieliśmy w domu elektroniczny instrument i lubiłam się nim bawić. Akustyczne pianino pojawiło się później. Mąż mnie ośmielił i pomógł wybrać używane, ale niezłej jakości. Zaczęłam grać przed pięćdziesiątką i nie uważam, że to za późno. A rower? Samochodu nie prowadzę, bo brakuje mi refleksu. Nie lubię autobusów, więc wszędzie jeżdżę na rowerze, nawet w zimie. Do takiej jazdy mój refleks jest wystarczający.

Mieszkacie tu we dwoje?

Z młodszym synem. Starszy już się wyprowadził. Zajmował pokój, w którym stoi teraz kanapa. Przez parę lat w ogóle nie miałam kanapy. Nie było dobrego miejsca do wylegiwania się, bo u siebie mam łóżko na antresoli. Biurka nie miałam nigdy. Pracowałam w kuchni, na kawałku blatu, i byłam zadowolona. Laptop zajmuje niewiele miejsca. Nie trzymam góry papierów. To, co potrzebne, biorę z głowy. Teraz mam biurko, też nie za duże. Pracuje mi się przy nim pierwszorzędnie, choć na razie zdążyłam tu zrobić tylko kilka małych rzeczy na zamówienie.

Pani pierwsza książka wyszła, gdy miała pani 39 lat. Skąd to pisanie do pani przyszło?

Mój umysł jest tak zbudowany, że wszystko, co do niego wchodzi, przemienia się w historyjkę. Ale pomysł, żeby historyjki rozwijać i zapisywać, nie był dla mnie oczywisty. Przez pół dzieciństwa miałam problemy ze stawianiem literek. Zaczęłam pisać znacznie wcześniej, ale ociągałam się z wydawaniem.

Mam taką obserwację, że piszący dzielą się na tych, którzy bardzo to lubią, i takich, dla których to katorga.

Myślę, że wszyscy pisarze lubią pisać. Są w pisaniu momenty porywające. Ale łatwo popsuć sobie tę przyjemność, na przykład podpisując umowę na dużą rzecz, która jeszcze nie istnieje. Niektórzy w takiej sytuacji wstają rano i bez pomysłu siadają nad słynną białą kartką – okropne. Szkoda na to czasu, kiedy żadna historia nie woła, żeby ją zapisać. Mój system pracy jest inny. Leżę sobie na kanapie, zastanawiam się nad życiem, nad światem, nad sobą, otwierają się i przetwarzają emocje. Gdybym w ogóle nie pisała, robiłabym to samo w wolnym czasie. Nie myślę, co by tu napisać, ale dużo szerzej, bo życie w ogóle jest ciekawe. Potem samo pisanie nie zajmuje dużo czasu.

Kiedy pani słucham, mam wrażenie, że nie lubi się pani do niczego przymuszać...

Nie lubię i na ogół nie czuję potrzeby. Tak się składa, że z rzeczy, które mam do zrobienia, prawie wszystko robię chętnie. Przez całe dzieciństwo ciągle się spóźniałam i zawsze miałam nieodrobione lekcje. Chciałam, ale nie wychodziło. A potem moje funkcjonowanie jakimś cudem nagle zaczęło się poprawiać. Radzę sobie, ale stare urazy sprawiają, że unikam jak ognia spóźnień i zawalania terminów.

Pomysły rodzą się na kanapie?

Nie zawsze, ale kanapa to podstawa. W różnych mieszkaniach miewałam różne, lepsze i gorsze, bo całe życie na nich leżę.

A pamięta pani jakichś szczególnych przedstawicieli tego gatunku?

W dzieciństwie bardzo lubiłam wielką kanapę w domu moich dziadków w Mediolanie. Skórzana, antyk. Stała w pokoju, w którym był też fortepian. Ich wcześniejszego mieszkania, z którego przyjechały również inne meble, nie widziałam, bo za późno się urodziłam. Nie mieszkałam na stałe w Mediolanie, przyjeżdżałam tylko na wakacje. A w końcu wyszło tak, że przed trzydziestką musiałam mediolańskie mieszkanie zlikwidować.

Ma pani w domu jakieś pamiątki stamtąd?

Sztućce i różne rzeczy stołowe. Dostały u nas jeszcze trochę fajnego życia, bo ich używamy na co dzień. Kanapy ani żadnego mebla nie mogłam wtedy stamtąd zabrać, fortepianu też nie – wynajmowałam w Warszawie małą kawalerkę. Zabrałam drobiazgi. Na przykład to pudełko na tytoń, w którym trzymam spinacze, mój dziadek dostał od kolegów z pułku, kiedy go zdemobilizowano pod koniec pierwszej wojny. Stąd te daty: 1914-1917. Zabrałam też portrety. To prababka – umarła krótko przed moim urodzeniem. Miała podobno żelazną rękę i epoka wolności nastała w naszej rodzinie dopiero po jej śmierci. Druga prababka, ze strony dziadka, nikomu niczego nie narzucała. Była Irlandką, po niej mam kolor oczu. Taki jak mój dziadek i jego bracia, ciemnoniebieski. W rodzinie mówiło się na to „irlandzki błękit”. Moja matka też miała niebieskie, ale zwykłe, jasne. A te obrazki wisiały w jadalni. Nad stołem świeciła lampa witrażowa. Jeszcze teraz, kiedy na nie patrzę, widzę kolorowe cienie, mimo że tu jest zwyczajna lampa i świeci na biało.

A jak pani zapamiętała ten Mediolan swojego dzieciństwa?

Ma atmosferę podobną do miast szwajcarskich czy austriackich. Przed zjednoczeniem Włoch był pod austriackim zaborem, tak jak Kraków i Lwów. W Mediolanie nie ma rzeki. Ozdobą były kiedyś kanały, które przecinały miasto. Zaczęto się ich pozbywać i kładziono jezdnie, bo samochody potrzebowały coraz więcej przestrzeni. Życie w Mediolanie stało się szybsze i bardziej hałaśliwe niż kiedyś. Drzewa urosły i zasłaniają miejsca, które dobrze pamiętam. Kiedy jesteśmy dziećmi, nasz czas płynie powoli i wydaje się nam, że wszystko wokół jest wieczne, tak jak my sami. Później się okazuje, że życie jest jedną wielką zmianą pędzącą coraz prędzej.

Magdalena Tulli* (ur. w 1955 roku), pisarka i tłumaczka. autorka m.in. książek „Sny i kamienie”, „W czerwieni”, „Włoskie szpilki” oraz „Szum”. Laureatka Nagrody Fundacji im. Kościelskich, wielokrotnie nominowana do Nagrody Literackiej Nike. jak sama mówi, pisze, Żeby porozumieć się z innymi ludźmi, Bo tylko wspólnota może zdjąć z człowieka ciężar samotności.

Rozmawiała: Agnieszka Wójcińska

Zdjęcia: Michał Przeździk

reklama