Artyści genialni od kołyski

Artyści

Sensacja wybuchła trzy lata temu. Całą wystawę niejakiego Kierona Williamsona z miasteczka Holt w hrabstwie Norfolk rozkupiono na aukcji w ciągu kwadransa. 19 pejzażyków przyniosło zysk wysokości ponad 14 tys. funtów (ok. 22 tys. dolarów). Rok temu ten malarz ponownie zbulwersował rynek sztuki – wystarczyło dziesięć minut, by kolekcjonerzy z różnych krajów wylicytowali jego 33 prace za łączną sumę ponad 100 tys. funtów (157 tys. dolarów). Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie wiek rozchwytywanego artysty-amatora – to dzieciak. Urodzony w 2002 roku, zaczął karierę w szóstym roku życia. I to pod wpływem impulsu: podczas rodzinnych wakacji w Kornwalii zachwycił go widok łodzi w porcie. Poprosił rodziców o blok rysunkowy i już pierwszymi szkicami wprawił wszystkich w zdumienie. Oto wrodzony talent, pomazaniec boży, wunderkind!

Co z nich wyrośnie?

Państwo Williamson, sami pozbawieni plastycznych uzdolnień, lecz nie w ciemię bici, zadbali o kontakty syna z profesjonalistami. Dzięki nim malec przyswoił sobie sekrety różnych technik – akwareli, pasteli, olejów. I ruszył na podbój brytyjskich galerii. Jego ulubiony motyw? Krajobraz. Odtwarza ładne widoczki w impresyjno-realistyczny sposób. Nic oryginalnego, ale rzeczywiście kompozycje nie wyglądają na prace małolata. Wokół Williamsona zrobił się szum; okrzyknięto go "małym Monetem". On sam lubi być porównywany z Williamem Turnerem, angielskim prekursorem impresjonizmu.

Kieron nie jest jedynym "sokratikiem", jak Rosjanie nazywają małych geniuszy. Ma w artystycznej branży sporą konkurencję. Kilka lat temu zachwycano się jedenastoletnią Australijką Akiane, która zaczęła tworzyć, mając cztery lata. Malowała obrazy, pisała wiersze, filozofowała, błyskawicznie uczyła się języków obcych (angielski, litewski, rosyjski), wystąpiła nawet w programie Oprah Winfrey. Ale, ale! Nie padajmy na kolana, prace Akiane to tylko sprawnie wykonane podobizny, ocierające się o kicz. Znacznie ciekawiej prezentują się kompozycje Alexandry Nechity, obecnie 26-letniej Rumunki, która już jako dwulatka (!) wzięła się za malowanie, jako siedmiolatka dorobiła się przydomka "małej Picassy", rok później miała pierwszą wystawę i również dała się poznać w Winfrey’s Show. Jej karierą zajęli się rodzice, a pierwszym krokiem była… emigracja do USA.

Moją sympatię zdobyła dwójka najmłodszych: trzyletni Zach, portretujący swoje ulubione zabawki bez użycia pędzli, po prostu palcami obydwu rąk, maczanymi w farbach. I absolutna rewelacja – abstrakcjonistka Aelita Andre (znów Australijka), dziś pięciolatka. Prezentowała malowidła w poważnej nowojorskiej galerii już rok temu i to naprawdę jest coś! Mała jest niezwykle wyczulona na kolory, świetnie rozkłada akcenty, zagospodarowuje płaszczyznę jak dojrzała malarka. Do tego nie naśladuje nikogo, lecz kreuje własne ekspresjonistyczne wizje. Ma u mnie piątkę – zresztą, u innych krytyków też. No i powodzenie u kolekcjonerów. Zobaczymy, co z niej wyrośnie…
 
Od Giotta do Picassa

A jaki był los tego, do którego porównują małego Anglika, czyli Claude’a Moneta? "Od urodzenia byłem niezdyscyplinowany, nigdy nie dałem się podporządkować żadnym regułom, nawet we wczesnym dzieciństwie. Całą moją wiedzę, a jest ona ograniczona, zdobyłem w domu. W gimnazjum czułem się jak w więzieniu…". Tak wielki impresjonista wspominał swe początki. On też zaczynał karierę w młodym wieku. No, nie tak spektakularną. Mierny uczeń gimnazjum w Hawrze (naukę rozpoczął w wieku 11 lat) wagarował, ile wlezie. Do 16. roku życia sztukę rozumiał jako szlaczki w zeszytach i rysowane na marginesach groteskowe podobizny belfrów. Piętnastoletni, uważał się za wybrańca bogów – sprzedawał z wielkim sukcesem karykatury mieszkańców portu (20 franków za rysunek to niezły wynik). Poczuł się urażony, że u tego samego galerysty-ramiarza wystawia jakiś tam Eug'ne Boudin, człek starszy, malujący "okropne" pejzaże.

Zarozumiały młodzik, początkowo obojętny na uwagi Boudina, po pewnym czasie rozpoczyna pod jego kierunkiem edukację. Dzięki radom i korektom starszego artysty Monet podejmuje decyzję: rok 1859, Claude ma 19 lat, opuszcza Hawr i jedzie do Paryża. Jak dalej potoczyło się życie czołowego impresjonisty? Każdy wie – od biedy po największe sukcesy finansowe; od wyśmiewania po powszechną adorację. A punktem wyjścia były młodzieńcze karykatury.

Nie był wyjątkiem – talenty wielu, którzy potem weszli do panteonu sztuki, często rozpoznawano już w szczenięcym wieku. Legenda (powtórzona przez Giorgia Vasariego) mówi, że uzdolnienia małego pastuszka Giotta di Bondone zauważył i docenił słynny florentyński mistrz Cimabue – a to dzięki szkicom owiec, które Giotto pasał i rytował na skałach. Chłopak musiał mieć około kilkunastu lat, skoro już w wieku 22 lat współpracował z mistrzem przy freskach w bazylice św. Franciszka w Asyżu (1288-1292).

A Albrecht Dürer? Syn złotnika, od małego przyuczany do zawodu, więc obyty z technikami, pierwszy (znany) autoportret wykonał jako trzynastolatek (1484 rok). Oto on – pucołowaty długowłosy dzieciak, który odtworzył swą podobiznę srebrnym sztyftem. Nie inaczej z geniuszem wszech czasów, Leonardem da Vinci. On także ujawniał nieprzeciętne zdolności od wczesnych lat. Czternastoletni (ok. roku 1467), trafił do pracowni Andrei del Verrocchia. Wreszcie John Everett Millais, cudowne dziecko, które malowało już jako czterolatek. Gdy skończył 11 lat, rozpoczął studia w Royal Academy School, stając się najmłodszym akademikiem w historii angielskiej uczelni artystycznej.

Tak już jest – wielkie talenty objawiają się na ogół w wieku przedszkolnym. Problem tylko, czy ktoś to dostrzeże. Toteż „wunderkindy” na ogół mają wyczulonych na zdolności rodziców bądź trafiają na bystrych nauczycieli. Dlatego szczęście mieli młodzi artyści przyuczani w rodzinnych warsztatach. Poza wspomnianym Dürerem – Artemisia Gentileschi, Angelika Kauffmann, a nade wszystko Pablo Picasso. Ten ostatni w wieku lat 13 zdobył umiejętności swego papy, pierwszego nauczyciela, malarza z Malagi. „Przekazał mi swoje farby i pędzle i nigdy więcej nie malował” – wspominał najsłynniejszy artysta XX wieku.

Chcecie więcej przykładów? Proszę bardzo. Salvador Dali namalował pierwszy obraz jako sześciolatek. Jak dzieło wypadło, nie wiadomo, ale nieco późniejsze zachowane prace, kiedy artysta miał 13-14 lat, pozwalają domyślać się ponadprzeciętnych uzdolnień. Podobnie Frida Kahlo – jej umiejętności zauważono wyjątkowo wcześnie ze względu na chorobę Heinego-Medina. Przykuta do łóżka, przejęła od ojca fotografa umiejętności retuszera, co wykorzystała przy niezależnych kompozycjach. Potem skorzystała z nauk tego, który miał zostać jej mężem – Diego Rivery. Pierwsze spotkanie słynny artysta wspominał tak: „Malowałem wysoko na rusztowaniu, nagle rozległy się głośne krzyki i walenie w drzwi sali. Potem do środka wpadła dziewczynka wyglądająca na dziesięć, dwanaście lat”. To była Frida. Przesiedziała kilka godzin u stóp rusztowania, zachłannie obserwując pracę Rivery.

Na koniec uwaga – historia poucza, że nie zawsze z wunderkindów wyrastają geniusze. Sam talent nie wystarcza, żeby wspiąć się na szczyty. Trzeba jeszcze siły charakteru i łutu szczęścia. Toteż warto z dystansem odnosić się do rewelacji o pojawieniu się kolejnego nieletniego geniusza. Zresztą, można takiemu współczuć – nie poczuje smaku i radości dziecięcego wieku.

Tekst: Monika Małkowska
Zdjęcia: Agora-gallery.com, Kieronwilliamson.com, The-athenaeum.org, Fotochannels, „Dali” Wydawnictwo DUMONT, Wikipedia 

reklama