Obrazy Józefa Panfila to malarska opowieść o ginącym świecie. O miejscach, które są jak mityczna Arkadia.

Najbardziej lubi widoki z okna swojej pracowni w Smardzewicach, czyli klasztor i wiejskie zagrody. Poza tym ma słabość do architektonicznych detali, najlepiej bogato rzeźbionych, oraz do... cyprysów. Bo są symbolem Południa, a on uwielbia malować śródziemnomorskie pejzaże. I maluje tak samo od czasów studiów.
To taka forma buntu. Gdy na akademii panowała moda na nowoczesność, on wybrał realizm. Mimo że ten kierunek uznawano za wyczerpany i powszechnie kojarzono z czymś w stylu „młyn nad strumieniem, a w tle jeleń puszcza oko”.
Mało brakowało, by Józef Panfil w ogóle rzucił malarstwo zaraz po studiach, bo czuł, że jego sztuka zupełnie nie przystaje do nowoczesności. Przypadkiem pojechał jednak na plener, gdzie malował również Jerzy Duda-Gracz. Temu bardzo spodobały się obrazy i spytał Panfila, czemu nie wysyła ich na konkursy. Zachęcony posłał kilka i nagle okazało się, że malarstwo realistyczne też jest w Polsce doceniane.
Pejzaże to naturalny temat w twórczości malarza, bo sam mieszka na wsi. Dobrze się czuje na prowincji, z całym jej kolorytem, nawet z dżentelmenami pijącymi wino pod sklepem. Kiedyś namalował takie postaci, a obrazy wystawił w galerii w Oslo. Przeraził się dopiero, gdy otworzył miejscową gazetę, a tam reprodukcja jego płótna przedstawiająca zawianego obywatela. Co ciekawe, owe portrety znalazły wielu nabywców. Może dlatego, że odstawały od maksymalnie uporządkowanego świata Skandynawów.
Na płótnach regularnie powraca motyw drzwi i wejścia. Sam malarz czuje się jak osoba stojąca przy uchylonych drzwiach i patrząca na tę „drugą stronę”. Dyskretny obserwator, utrwalający na szybko to, co zobaczy. Ma niechęć do malowania rzeczy w oczywisty sposób ładnych. Stąd na płótna trafiają sfatygowane elewacje niszczejących budynków. Kiedyś był, jak sam mówi, „niewolnikiem polskiego pejzażu”. Wszystko się zmieniło, gdy pojechał na Santorini. Zobaczył białe domki z seledynowymi i różowymi akcentami, pomyślał: co za fatalny zestaw kolorystyczny, a potem... zaczął je malować. Bo w tym świetle i klimacie takie właśnie zestawienie miało sens.
Józef Panfil maluje obrazy niewielkie, jeden ruch pędzla to często pół gotowej kompozycji. Liczy się szybkość i trafność obserwacji. Ważne, by od razu zanotować to, co się widzi, bo chwila i jej nastrój przemijają.
Płótna powstają cyklami, często powracają na nich te same motywy utrwalone w różnych porach dnia i roku.
Inspiracją do nowych obrazów, są podróże i plenery, ale zawsze można spojrzeć przez okno pracowni.

Tekst: Krystyna Kopytko
Fotografie: archiwum artysty
Wystawa: Muzeum Miasta Łodzi, Józef Panfil. Malarstwo, do 30 maja.