MIRA SKOCZEK-WOJNICKA ukończyła grafikę na krakowskiej ASP. Nie lubi być nazywana malarką, woli być malarzem. Uwielbia podróże, szczególnie do Toskanii. Maluje w nocy, bo nikt jej wtedy nie przeszkadza.

Staszek Gieżyński: Wypiła już pani tę kawę z Rembrandtem?

Mira Skoczek-Wojnicka: Chyba nie do końca, cztery wypite dopiero, a ma być osiem! To się zaczęło od Krakowskich Spotkań Artystycznych „Konfiguracje”. Miałam pomysł, żeby zrobić coś z Rembrandtem i kawą. Siadłam w kawiarni w Bunkrze Sztuki (to moje ulubione miejsce) i zaczęłam szkicować. Od lat przewijają mi się w obrazach Michał Anioł, Leonardo, Velázquez. Pomyślałam, że czas na Rembrandta.

Zaczynała pani jednak od abstrakcji.

Studia skończyłam jako zdeklarowana abstrakcjonistka geometryczna. Znalazłam jakieś zdjęcia NASA i okazało się, że Ziemia jest geometryczna. Zrobiłam dyplom z wklęsłodruku i litografii. Jako osoba niecierpliwa zaczęłam się jednak nudzić abstrakcją. Postanowiłam pożenić ją z realizmem. Zaczęło się od „Torsu Belwederskiego” w Muzeum Watykańskim. To było lata temu, biegałam wkoło niego i strzelałam zdjęcia takim aparatem automatem. Flesz błyskał, za mną latał strażnik i krzyczał: „No photo!”. Uciekłam, a potem malowałam te torsy.

Też się pani znudziły?

Kiedyś na wystawę „Rozważania o geometrii” przyszedł mój profesor jeszcze z ASP. Obejrzał i stwierdził: „Geometrii tu widzę mało, za to dużo kobiet” (śmiech). Właściwie to wróciłam do malowania kobiet. Maluję swoją córkę od czasu, gdy miała 8 lat. W Wiedniu w Kunsthistorisches Museum przez półtorej godziny nie mogłam się oderwać od „Infantki” Velázqueza. Z daleka to realistyczny obraz, ale z bliska – piękna abstrakcja. Zresztą namalowałam też potem moją „Las Meninas”.

To czym jest właściwie pani malarstwo?

Nie uprawiam literatury w malarstwie, nie próbuję pokazać trzeciego dna. Kocham astronomię i geometrię i z tego czerpię. Więc to może jest abstrakcja realistyczna? Albo abstrakcyjny realizm?

A ta fascynacja dawnymi mistrzami?

Ja patrzę na te obrazy jak na trójwymiarowe rzeźby. Kocham ich formę, kolor, harmonię i to umiłowanie piękna. Dziś sztuka jest brzydka. A Rembrandta uwielbiam od liceum. Jego prace mają taką grubą fakturę, mięsistą i piękną w balansie między czernią a bielą, największym światłem i cieniem. To jest często nieodgadnione, abstrakcyjne. Wzięłam sobie z jego obrazów kilka fragmentów, domalowałam kawiarkę i filiżanki przywiezione z Bolonii. I pijemy razem kawę.

Zdjęcia: Archiwum artystki