Amerykański sen z Mazowsza

Zrobił prawdziwą karierę – od wiejskiego samouka do rektora uczelni. Do tego żył długo – 91 lat! Konstanty Laszczka


Wieś Makowiec Duży wbrew nazwie duża nie była. Kostek, jedno z jedenaściorga dzieci ubogiego chłopa Antoniego Laszczki, do szkoły elementarnej w Dobrem pokonywał osiem kilometrów dziennie. Czasy ciężkie, po klęsce Powstania Styczniowego przykręcona śruba carskich represji, rusyfikacja. Pewnie na podstawówce zakończyłaby się edukacja młodego Laszczki, gdyby nie szczęśliwy przypadek.

Było lato, Kostkowi szło na osiemnaste urodziny. Pewnego gorącego dnia siedział nad rzeczką Ossownicą i dłubał w glinie figurki. I stało się, jak w filmach. Przejeżdżała dziedziczka Ostrowska z córką, zauważyły chłopaka i jego rzeźbki, w których rozpoznały… męża i ojca! Jeszcze tego samego wieczora odmienił się los Konstantego.

Do majątku często zaglądał zaprzyjaźniony rzeźbiarz Jan Kryński. Jemu to Ostrowscy oddali młodego zdolnego pod opiekę, zobowiązując się płacić za nauki.

Nieobyty dwudziestolatek przyjechał do Warszawy w 1885 roku, trafiając pod skrzydła Kryńskiego. Najpierw terminował jako pomocnik: robił dłuta, młotki, kawalety. Jednocześnie, po raz pierwszy zetknął się z rzeźbiarskimi technikami. Potem kopiował gipsowe odlewy antycznych rzeźb. Może nudne, ale dawało podstawy rzemiosła. Efekt? Do końca życia Laszczka obywał się bez pomocników.

Po śmierci Kryńskiego zdolny młody człowiek przeszedł do atelier Ludwika Pyrowicza. Tu z kolei podszkolił się w portretowaniu. Na pierwszy ogień wziął się za bohaterów narodowych – Kościuszkę, Niemcewicza.

Kanał do sztuki

Krytyka artystyczna na ziemiach zaboru rosyjskiego prawie nie istniała. Za to działało Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych, pod skrzydłami którego odbywały się konkursy dla niezamożnych debiutantów. Laszczka wystartował. Otrzymał premię za akt kobiecy „Do kąpieli” i „Czarną duszę”, wizerunek mężczyzny o ponurym spojrzeniu. W 1891 dostał stypendium z zapisu Ignacego Czechowskiego. Przeznaczył je na naukę w Paryżu. Śmiałe! Nie zna języka, nie ma kontaktów. Początkowo dokształca się w drogiej, prywatnej Académie Julian. Jednak 215 rubli rocznie to za mało na taki luksus. Chłopak zmienia szkołę, uczęszcza do państwowej Beaux-Arts.

Nadal nie starcza mu pieniędzy. Zatrudnia się więc przy pompowaniu wody do kanalizacji. Praca wyczerpująca, cuchnąca i nisko płatna – 20 franków za noc. Kostek nie ośmiela się przyznać przed kolegami, dumnie odmawia, gdy ktoś chce go zaprosić na obiad.
Ratuje go I nagroda przyznana w kolejnym konkursie TPS Zachęta. 600 rubli. Majątek! W dodatku niezastąpiony Czechowski nakłania Henryka Piątkowskiego, krytyczną wyrocznię, do napisania recenzji o młodym rzeź- biarzu. Pozytywna ocena krytyka sprawia, że o Laszczce zaczyna się mówić.

Wejście na katedrę

Kostek wraca do kraju w 1896 roku. Inny człowiek! Światowiec, dojrzały artystycznie i osobowościowo, z wizją i pomysłami, jak ożywić wystawiennictwo w Polsce. Po powrocie mieszka w Warszawie, zaczyna nauczać rysunku i francuskiego. No i – żeni się z Marianną Heleną Strońską, z którą będzie miał dwóch synów i dwie córki (najstarszy Bogdan zostanie architektem).

Artyście marzy się wypromowanie rodzimej sztuki na międzynarodowym forum – więc wespół z innym twórcami zakłada Towarzystwo Artystów Polskich Sztuka. Udziela się też w analogicznych formacjach za granicą. Zdobywa sławę od Wiednia, poprzez Paryż, Londyn, po Nowy Jork.

W 1899 roku dostaje propozycję od Juliana Fałata, rektora-reformatora krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych: ma objąć katedrę rzeźby, poprowadzić w nowoczesnym stylu pracownię. „Do Krakowa musiałby Szanowny Pan przybyć w pierwszych dniach października. Jest już profesor Wyczółkowski”, pisze Fałat. Pensja na początek taka sobie, 1500 zł reńskich, ale po reformie szkoły w akademię uposażenie podrośnie.Laszczka godzi się. Warszawscy koledzy nie kryją żalu: „Cichy ten, a znakomitego talentu człowiek, zostawia wielką próżnię w świecie artystycznym naszego miasta niebogatego w mistrzów dłuta…”.

W Krakowie wprowadza pewne nowości. Chce wszechstronnie kształcić przyszłych rzeźbiarzy, w tym – w ceramice, także użytkowej. Daje przykład własną osobą, sprawuje artystyczną pieczę nad fabryką fajansów Józefa Niedźwieckiego w Dębnikach pod Krakowem. Potem jeden z jego uczniów, Jan Szczepkowski, obejmuje kierownictwo artystyczne działu majoliki.

À propos – Laszczka-belfer miał szczęście do wybitnie utalentowanych podopiecznych. Wystarczy wymienić najwybitniejszych – Xawery Dunikowski, Ludwik Puget, Bolesław Biegas, Henryk Kuna oraz wspomniany już Jan Szczepkowski.
Profesor nauczał przez 35 lat. W 1911 roku został nawet wybrany na rektora krakowskiej uczelni. Niestety, rok później zmarła jego żona, on zaś zrezygnował z prestiżowej funkcji, aby zająć się czwórką dzieci. I nigdy już nie związał się na stałe z żadną kobietą…


Emerytura za karę

Obracał się wśród artystyczno-intelektualnej elity Krakowa, przyjaźnił z wieloma wybit- nymi postaciami. Stanisław Wyspiański, Feliks „Manggha” Jasieński, Leon Wyczółkowski – tylko tacy dostępowali zaszczytu zostania modelami Laszczki. Sportretował prawie setkę naszych młodopolskich tuzów, w tym między innymi Fałata, Wyspiańskiego, Ruszczyca, Wyczółkowskiego. A także aktorów, pisarzy, krytyków, naukowców…

Co do stylu, Laszczka stawiał na impresjonizm z symbolicznym podtekstem. Wzorem francuskiego rzeźbiarza Augusta Rodina, którego uważał za największego swojego mistrza, posługiwał się często zabiegiem non finito – pewne partie rzeźby pozostawiał  „nieukończone”.

Na emeryturę został wysłany… za karę. Miał już wprawdzie siedemdziesiątkę, ale nie brakowało mu ani sił, ani twórczego animuszu. W stan spoczynku przeniósł go rząd sanacyjny – za podpisanie protestu przeciwko Berezie Kartuskiej. Na pociechę, w 1937 roku, odznaczono go Złotym Wawrzynem Akademickim za zasługi dla polskiej sztuki. Zresztą, to nie jedyny honor, jaki go spotkał. Lista medali i odznaczeń jest bardzo długa, łącznie z wawrzynem za literaturę. Bo Laszczka, kojarzony głównie z rzeźbą, miał jeszcze na koncie dokonania malarskie i poetyckie. Oto, jak wierszem opowiadał o sobie:

„…Młode lata zbliżają Mazowsza równinę,
Jako łódź wichrem porwana lekko w dal płynie, /
Zrywa się tęsknota w przestrzenie lat, nie ginie…”.

Szachy z marszałkiem

Jak wyglądał ulubieniec fortuny? Na portrecie wykonanym pastelem przez Leona Wyczółkowskiego ma 35 lat. Niezbyt urodziwy, łysiejący. Spogląda na świat trochę nieufnie. Trzyma w dłoniach – jakże inaczej! – własną rzeźbę. Ale małą, kameralną. Tymczasem jego pasją była rzeźba monumentalna – niestety, większość dzieł plenerowych uległa zniszczeniu podczas II wojny. Na szczęście, zachowała się podobizna marszałka Piłsudskiego oraz… szachy, w które artysta i jego model grywali w przerwach między portretowymi sesjami. Wcześniej artysta przeznaczył na legiony cały swój majątek, a także „oddał” dwóch synów.

Po Laszczce pozostało kilka pięknych prac nagrobnych, rozsianych po całej Polsce. To dzieła symboliczne, w patriotycznym duchu, jak „Anioł zemsty” na cmentarzu Rakowickim czy „Wyzwolenie” na grobie rodziny Lasockich na Powązkach. On sam także ma swój pomnik – ustawiony w Dobrem przed szkołą podstawową jego imienia.

Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: zbiory prywatne rodziny artysty,
MDK Mińsk Mazowiecki, katalogi aukcyjne