Kiedy Marta Łepkowska de Aceves po raz pierwszy zobaczyła hiszpańskie płytki, zakochała się w nich bezgranicznie. – Wiem, co chcę w życiu robić – pomyślała. I przypadkiem nawiązała do rodzinnej tradycji.

Taniec i wypalanie ceramiki mogą mieć wiele wspólnego

Wystarczy przyjrzeć się historii Marty Łepkowskiej de Aceves. Przez wiele lat mieszkała w małej podolsztyńskiej wsi, ale marzenia miała wielkie. Od dziecka chciała być tancerką. Więc kiedy zdała maturę, pojechała do Sewilli uczyć się flamenco. Tam zachwyciła się ceramiką.

– Zawsze wiedziałam, że chcę mieć wolny zawód. Postanowiłam więc zapisać się na kurs do Yoko Akabane, Brazylijki japońskiego pochodzenia, która uwodzi ceramicznym talentem nawet sewilczyków – opowiada.

Marta dużo podróżowała po Andaluzji, gdzie w każdym mieście można znaleźć inną ceramikę. W Granadzie – misterną mauretańską, w Toledo – doprawioną żółcią, w Maladze – zdobną w scenki rodzajowe. Kolorowe płytki były na każdym kroku. Robiono z nich obrazy Matki Boskiej, napisy na barach, ławki w parku i kolumny w kościele. Widziała w nich duży potencjał. – Ze swoją geometrią są przecież ponadczasowe, a liczbę kolorów można ograniczyć. A gdyby tak zastosować jeden kolor? – zastanawiała się.

Mnóstwo czasu zajęła Marcie nauka techniki

Próbowała majoliki, czyli ceramiki pokrytej nieprzezroczystą polewą, potem cuerda seca, w której różne kolory szkliw oddziela się od siebie tłustym pigmentem, aby się nie zlewały. – Potem przyszła kolej na zellige, marokańską ceramiczną mozaikę, która pochłonęła mnie całkowicie – mówi. Technika polega na tym, że poszkliwione płytki obłupuje się metalowymi dłutami. Tak przygotowane geometryczne elementy układa się w skomplikowane wzory. Kafelki, nad którymi teraz pracuje, nawiązują do wzornictwa zellige, ale robi je trochę inaczej.

Ugniata glinę, rozwałkowuje ją na placki jak ciasto. Metalowymi wykrojnikami wycina płytki, a następnie pozostawia je pod specjalną prasą, aby po wyschnięciu nie odkształciły się. Po dwóch tygodniach leżakowania poprawia wszelkie niedoskonałości i wypieka w temperaturze 900ºC. Jest to tzw. biskwit, który czyści, szkliwi i znowu wrzuca do pieca. To ciężka fizyczna praca wymagająca dużej wiedzy oraz doświadczenia, dlatego do współpracy zaprosiła przyjaciela Michała Grzegorczyka, który jest technologiem. Pracownię nazwali Mano Studio, od hiszpańskiego słowa „mano”, czyli dłoń.

Marta teraz pracuje nad biało-złotą mozaiką

Ma też pomysł na turkusową ścianę, a różne odcienie uzyskuje, stosując kolorową glinę. Oprócz kafli robi naczynia, eksperymentuje wtedy z materiałami. Zawsze z ciekawością otwiera piec, ponieważ nigdy do końca nie jest pewna, jaki kolor i fakturę będzie miało szkliwo, czy ją czymś zaskoczy. Mimo że studiowała ceramikę na uniwersytecie w Alicante, cały czas się uczy, bo to jest ogromna wiedza.
Warszawa huczy pod oknami, a ona, w swojej pracowni na strychu, lepi w skupieniu i rozmyśla. Marta żartuje, że historia zatoczyła krąg. – Jeden z moich przodków ze strony babci, Józef Klemens Czartoryski, w 1783 roku założył w Korcu pierwszą polską manufakturę porcelany. A inny ze strony dziadka, Franciszek Józef Thun, fabrykę porcelany w Thun w Karlovych Varach. Jestem chyba we właściwym miejscu – śmieje się Marta.

Kontakt do pracowni: manostudio.pl