To nie oni wybrali Berlin, ale miasto wybrało ich. Pomyśleli, że skoro mają żyć poza Polską, to najlepiej jak najbliżej. A ze stolicy Niemiec wystarczy przecież godzina jazdy samochodem i już jest się w kraju.

Violetta jest architektem. Janusz – lekarzem. To podobno najlepsza z możliwych kombinacji – połączenie umysłu humanistycznego z matematycznym. Jakby tego było mało, to Rak i Skorpion, oba znaki opancerzone i uzbrojone. Stworzone dla siebie. Chociaż sami zainteresowani horoskopów nie czytają, to – na potwierdzenie tej tezy – zgodnie przyznają, że są dobraną parą.

W latach osiemdziesiątych, kiedy większość Polaków marzyła o emigracji zarobkowej, Janusz maluchem wypełnionym po dach książkami wyruszył do Berlina Zachodniego na stypendium naukowe. Po roku dołączyła do niego żona z dwiema córkami. I tak stypendium przedłużyło się do dziś.

Siedem lat temu kupili w Berlinie dom. Nazywają go „poniemieckim”. Wybudowany w 1898 roku przetrwał obie wojny światowe bez większego uszczerbku. Ucierpiał dopiero w latach dziewięćdziesiątych, kiedy mieszkające tam dwie staruszki zupełnie go zapuściły. Bardzo wyróżniał się spomiędzy okolicznych zadbanych posiadłości. Ale nie to okazało się największym problemem.

Dawny właściciel domu miał aż trzydziestu trzech spadkobierców rozproszonych po całym świecie, od Niemiec po Australię. Zebranie zgody na sprzedaż od tych wszystkich szacownych, najczęściej bardzo wiekowych osób graniczyło z cudem. Z pierwotnego budynku pozostały właściwie tylko zewnętrzne ściany. Począwszy od dachu, a na piwnicach kończąc, zmienione zostało wszystko. Nie trzeba dodawać, że o każdym kroku decydował „architekt w rodzinie”. Remont trwał całą jesień i zimę. Przeprowadzili się w Wielki Piątek i pierwszym ich posiłkiem w nowym domu było wielkanocne śniadanie.

Ulubiony styl Violetty i Janusza to biedermeier, lata 1805–1845. Meble z tego okresu są bezpretensjonalne i eleganckie. Zresztą, antyki to przepis gospodarzy na dobre samopoczucie. – W otoczeniu stylowych mebli czujemy się młodo, bo wszystko jest starsze od nas – śmieje się Janusz.

Violetta porównuje ich szukanie do zbierania grzybów. Kochają to i wiele czasu spędzają w antykwariatach w Polsce i za granicą. Choć ich pierwszy zakup okazał się muchomorem, falsyfikatem. – Osiemnastowieczne francuskie biureczko zostało wyprodukowane wczoraj w Tunezji – wspomina z uśmiechem Violetta. Dlatego teraz robią zakupy tylko u zaufanych marszandów.

Każda ich szafa, stolik czy krzesło mają swoją historię. Jednak opowieści sprzedawców właściciele traktują z przymrużeniem oka, jak przechwałki wędkarzy o „taaakiej rybie”. Najbardziej spektakularna jest ta o osobistym biurku Napoleona, które ponoć wypadło z sań podczas słynnego odwrotu jego armii. Janusz święcie w nią wierzy. Violetta, umysł ścisły, mniej, żeby nie powiedzieć – wcale.


Tekst i stylizacja: Magdalena Kazimierczuk
Fotografie: Michał Skorupski

reklama