Kupili ten dom z litości. Nikt go nie chciał, bo wyglądał jak bunkier. O wbiciu gwoździa w betonową ścianę można było tylko pomarzyć.

– Dom wyglądał jak klocek, które budowano w latach siedemdziesiątych – wspomina Mike. – Ale za to beton był wysokiej jakości, wytrzymałby nawet atak atomowy.

Przerazili się z żoną nie na żarty, gdy okazało się, że dopóki nie zrobią gruntownego remontu, żadnego obrazu ani zdjęcia tu nie powieszą. Michael jest Anglikiem, z typowym dla wyspiarzy poczuciem humoru, Ingrid – Holenderką. Choć pół życia spędzili w Afryce (są dyplomatami i wyjeżdżali tam na placówki), prawdziwy dom znaleźli w Brukseli. Kupili go ze względu na okolicę – w sąsiedztwie lasu i to nie byle jakiego, bo podarowanego mieszkańcom stolicy przez Jego Królewską Mość Leopolda II, z ogromnym ogrodem i łatwym dojazdem do centrum.

Dziś po „bunkrze” zostały tylko zabawne wspomnienia i kilka zdjęć w rodzinnym albumie. Jego miejsce zajął elegancki dom z ogromnym tarasem i całorocznym basenem (w ten sposób zagospodarowali piwnicę, która przez długi czas świeciła pustkami). – Mieliśmy bardzo konkretny podział zadań: od koncepcji jest Ingrid, a ja od ciężkiej pracy – śmieje się gospodarz.

Dom jest bez ekstrawagancji, ale za to przytulny i pełen najcenniejszych dla nich pamiątek – z podróży życia po Afryce. Choć na Czarny Ląd wyjeżdżali służbowo (Mike jest unijnym urzędnikiem), była to wielka przygoda. Kolory, smaki, jakich nie znali, wioski, do których przez lata nikt nie zagląda, i zawsze serdeczni tubylcy.

Do Brukseli przywieźli m.in. znane na całym świecie rzeźby Shona, półabstrakcyjne, wykute w kamieniu przez artystów z Zimbabwe: Lazarusa Takawirę, Brightona Sango i Henry’ego Munyaradziego. To artyści, którzy głęboko wierzą, że ich twórczość polega na uwalnianiu duszy kamienia. Munyaradzi znany jest z powiedzenia, że każda rzeźba jest od razu wyryta i ukryta w kamieniu, a on ją tylko odsłania.

Ingrid, z kolei, przy okazji pobytu w Ghanie, zgromadziła oszałamiającą kolekcję ludowej biżuterii, głównie korali. Sztuka wytwarzania tych cacek przechodzi tam z pokolenia na pokolenie. To nie tylko ozdoby, bo każdy wzór niesie jakieś przesłanie. – Mam bzika na punkcie korali, mogłabym się zestarzeć, opowiadając o nich – zarzeka się gospodyni. – Kiedy je oglądam, czuję zapachy i atmosferę miejsc, w których je kupowałam... Ghana jest niezapomniana – wzdycha.

Także jej mąż przywiózł stamtąd niezwykłe trofeum – tron, na który wynieśli go mieszkańcy jednej z wiosek. Nadali mu tytuł Nana Suprahini. – Teraz wszyscy powinni się do mnie zwracać Nana, bo jak nie, to mogę nałożyć na nich grzywnę w postaci... kozy – żartuje Mike. Już od progu widać, że gospodarze lubią sztukę, nie tylko afrykańską. Na ścianach wiszą obrazy Alexandra Gerasimova, Michaela Shanks’a, litografia Georges’a Braque’a.

Kilka lat temu wpadł im w oko olej polskiego malarza Tomka Bukowskiego, który wystawiał swoje prace w brukselskiej galerii. Obrazy – żywiołowe jak Afryka – tak bardzo spodobały się Mike’owi i Ingrid, że zanosi się na większą kolekcję. – Zaczęliśmy od płótna, na którym jest rower, i kto wie, dokąd nas zaprowadzi, a raczej powiezie – dowcipkuje Anglik.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama