Nie byłoby tego domu, gdyby Beata i Stefan nie pielęgnowali tak mocno rodzinnych tradycji. Ale też mają co. Nie każdy może wspominać dziadka birbanta, co w karty przepuszczał fortunę.

W rodzinie Beaty o dziadku zawsze było głośno. Adam Kaden pochodził z Krakowa i, jak opowiada wnuczka, robił wszystko, żeby nie robić nic. Z sukcesem zresztą. Był współwłaścicielem uzdrowiska Rabka, wybudował tam rodzinną posiadłość „Kadenówkę” i całymi dniami pisał wiersze, sztuki teatralne, malował, wymyślał tkaniny i... przepuszczał majątek w karty. Na szczęście nie miał zwyczaju zastawiać mebli, więc Beata mogła ustawić co nieco w domu na starych Bielanach.

Weźmy na przykład taki antyczny sekretarzyk. Dziadek podarował go babci na urodziny gdzieś w latach 20. ubiegłego wieku. Kilim nad łóżkiem w sypialni zaprojektował sam. Ocalał też portret familijnego bohatera, wisi na honorowym miejscu w jadalni. – Gdziekolwiek się ruszę, dziadek bacznie wodzi za mną oczami – żartuje Stefan, mąż Beaty.

Ciekawą historię ma też pięknie okuta skrzynia posagowa, po ojcu gospodyni. Mebel z gwiazdorską przeszłością stoi teraz w sypialni. Grał w „Panu Wołodyjowskim”! Otóż Jerzy Hoffman przyjaźnił się z rodzicami Beaty i często do nich wpadał na brydża. Skrzynia tak wpadła mu w oko, że wypożyczył ją do zdjęć w Katedrze Warszawskiej. – Rodzice mieszkali na Starówce tuż nad restauracją „Bazyliszek” – wspomina Beata. – Na plan zdjęciowy było więc blisko.

Nie tylko gospodyni wprowadziła do nowego domu meble z historią. Swój udział miał też Stefan. Odziedziczył po rodzinie kilka cennych przedmiotów, m.in. portrety dziadków (wiszą obok Adama Kadena w jadalni) i przedwojenny zegar firmy Becker. – Kiedyś stał w rodzinnym majątku w Goździe. Po wojnie przejechał na furmance, upchany gdzieś w kącie, do nowego domu w Józefowie.

Jako dziecko uwielbiałem, gdy dziadek brał mnie na ręce i pozwalał przestawiać wskazówki, tak by co chwilę było słychać moje ukochane bimbanie. Ale ta zabawa zdenerwowała chyba stary zegar, bo zamilkł znienacka na... całe 20 lat. Równie niespodziewanie pewnego dnia, gdy byłem już dorosły, zaczął chodzić – opowiada rozbawiony Stefan.

Dom na Bielanach nie miałby tej atmosfery, gdyby był nowiutką willą. Ale jest przedwojenny i w dodatku położony w jednej z najładniejszych warszawskich dzielnic. Stefan znał go od lat, bo jako student często wpadał do mieszkającego naprzeciwko kolegi Bogusia.

– Życie lubi jednak robić niespodzianki – śmieje się. – Gdy piętnaście lat temu szukaliśmy czegoś na Bielanach, okazało się, że właśnie ten dom jest na sprzedaż – wspomina. Beata i Stefan wyremontowali go według przedwojennych planów i dziś nie wyobrażają sobie mieszkania gdzie indziej. Urocza uliczka, zadbane domki, spokój. Aż nie chce się wierzyć, że to hałaśliwa, zatłoczona Warszawa.


Tekst: Krystyna Kopytko
Stylizacja: Katarzyna Mitkiewicz
Fotografie: Michał Skorupski