wnętrza urządzone pomysłami z podróży

Dom typu kostka stworzony do odpoczywania – wnętrza urządzono pomysłami z podróży. Wykusz pełen poduszek zachwyca!

Stylowe i przytulne

Marynarską kostkę z lat 60. odnowili z poszanowaniem tradycji, a urządzili pomysłami przywiezionymi z podróży. Najważniejsze jednak było, by cała rodzina czuła się tu na luzie.

reklama

Pomysły na wnętrza w domu typu kostka – inspiracje przywiezione z podróży

Pomysły na ten dom przywieźliśmy z podróży – mówi Iza. – Wystarczyło sięgnąć do wspomnień. I wylicza: – Z San Francisco jest siedzisko we wnęce okiennej, pełne poduszek. Gdy zwiedzaliśmy to miasto, nie mogłam oderwać oczu od starych kamienic z charakterystycznymi wykuszami. W wielu z nich były takie właśnie miejsca do siedzenia, kojarzyły mi się z ciepłem i przytulnością. Więc kiedy okazało się, że kupiliśmy dom z wykuszem, sprawa była przesądzona. Z wypraw po reszcie Kalifornii jest sypialnia w stylu boho z makramami, shuttersami i tiulem nad łóżkiem, a także przekonanie, że im mniej rzeczy, tym lepiej. Wolę pięć razy zastanowić się, czy chcę i potrzebuję jakiegoś mebla, niż zagracić dom. Ze Stanów wyniosłam też odwagę łączenia rzeczy w różnych stylach. Tak trafiły do naszego wnętrza tureckie dywany – wydawałoby się, że tu nie pasują, a wyglądają doskonale. Z Australii z kolei „przywiozłam” dużo zieleni oraz luz. Bo najbardziej zależało nam na tym, żeby czuć się w swoim domu swobodnie i nie chodzić na paluszkach.

Gdyńska dusza – niezwykła przebudowa kostki z lat 60.

Na co dzień Iza z Andrzejem, 12-letnim Franciszkiem i 11-letnią Michaliną mieszkają w Warszawie. Pomorze pojawiło się w ich życiu 10 lat temu wraz z pracą męża. Szybko pokochali Gdynię, bo łączy ich sportowe pasje – Andrzej z dziećmi uprawiają windsurfing, a jego żona kolarstwo górskie na klifach. Podczas jednej z rowerowych wypraw Iza trafiła na marynarską kostkę z lat 60. W dzielnicy Kamienna Góra wystawioną na sprzedaż.

Iza jest przeszczęśliwa, że trafił im się dom z wykuszem – od podróży do San Francisco marzyła o takim właśnie miejscu do siedzenia z poduchami.


– To była prawdziwa gratka – mówi. – Tutejsze wille rzadko trafiają na rynek. Najczęściej ci, którzy dziedziczą je po rodzicach czy dziadkach, sami się wprowadzają. Dzielnica ma spójny styl, jest zielona i bardzo klimatyczna. Tego samego dnia zadzwoniliśmy pod numer z ogłoszenia, a tydzień później podpisywaliśmy umowę. Zostali właścicielami domu z 1955 roku, który od tego czasu należał do jednej rodziny i nigdy nie był remontowany. – Odnawianie go było jak podróż w czasie, bo dziś już nikt tak nie buduje – opowiada właścicielka. – Przede wszystkim z cegły, solidnej, zimą trzymającej ciepło, a latem przyjemny chłód w środku. Musieliśmy zadbać o rekuperację, której kiedyś się nie robiło. I naturalnie wymienić wszystkie instalacje.

Zależało im jednak, by dom zachował swoją gdyńską duszę. Dlatego pozostawienie na elewacji charakterystycznej lokalnej kratki było bezdyskusyjne. Z konserwatorem, który czuwa nad wyglądem dzielnicy, udało im się wynegocjować powiększenie trzech okien od strony ogrodu. Nie zmieniali ich rozstawu, ale z małych zrobili wysokie, od podłogi, które dają widok na zieleń.

W środku od nowa kładli tynki, ale, ku zgrozie fachowców, po staremu. – Dziś wszędzie jest gładź, my chcieliśmy, żeby wyglądały jak oryginalne, z nierównościami – śmieje się Iza. – Panowie z ekipy nieźle się z tym natrudzili i mocno narzekali na nasze niestandardowe wymagania. Poza tym nieco przearanżowali wnętrze – zmienili układ klatki schodowej, dodając jej przy okazji miejsca. Wcześniej była ciasna i łączyła dwa oddzielne mieszkania sióstr, z których jedna żyła na parterze, a druga na piętrze, teraz miała służyć jednej rodzinie. Wyburzyli też ścianki z karton-gipsu, które dzieliły dawne mieszkania na więcej pokoi i stworzyli na parterze wspólną przestrzeń.

Kostka z lat 60. miała szczęście. Niczym brzydkie kaczątko wyrosła na pięknego łabędzia – intrygującą miejską willę. Teraz design, natura i sztuka żyją tu w zgodzie. Zobacz metamorfozę domu kostki z lat 60.

Makramy zdobiące sypialnię zostały przywiezione z podróży albo są prezentami od bliskich – jedną robiła siostra właścicielki, drugą przyjaciółka.

Wnętrza stworzone do odpoczywania – wygodne siedzisko w wykuszu pełnym poduszek

W urządzeniu wnętrz pomagała im Martyna Gliwińska z trójmiejskiego Studia Loko. Ale Iza i Andrzej dobrze wiedzieli, czego chcą. – To trzeci dom, który razem meblowaliśmy – wyjaśnia właścicielka. – Więc poza marzeniami mieliśmy przećwiczone, co się sprawdziło, a co nie. Zrezygnowaliśmy na przykład z wysokich szaf w zabudowie i górnych szafek w kuchni na rzecz lekkich półek. Po drugie marzyliśmy o miejscu, gdzie będziemy całą rodziną gadać i się przytulać, bo to uwielbiamy. Stąd siedzisko w wykuszu, gdzie poza ich czwórką mieści się także brązowy labrador Edzio.

– Trzecia istotna rzecz to swoboda – podkreśla Iza. – Pochodzę z Poznania, gdzie panuje kult sprzątania i domów „bez skazy”. Ale nie chciałam, żebyśmy byli niewolnikami porządku. Mamy dzieci, psa, poza tym naturalne jest, że wnętrza się zużywają. Aby się tym nie przejmować, wpadliśmy między innymi na pomysł, by na podłodze w domu – oprócz jednej łazienki – położyć dębowy parkiet trzeciej klasy i pomalować go szarą farbą przemysłową. Efekt wszystkich zaskoczył – farba się spatynowała i wygląda przepięknie, szczególnie w słońcu. Takiej podłodze żadna rysa niestraszna. Chciałam też mieć blaty kuchenne z lastriko – uwielbiam je i pasuje do lat 60. Choć może na nim zostać plama z wina czy cytryny, nie przejmuję się tym. Wnętrze musi żyć, zapisywać się wspomnieniami. Zastaliśmy dom z historią jednej rodziny, teraz tworzymy tu własną opowieść.

Tekst: Agnieszka Wójcińska
Zdjęcia: Dariusz Jarząbek 
Stylizacja: Anna Salak