Co robi warszawianka, jeśli potrzebuje spokoju? Buduje dom na wsi, na skraju Puszczy Białej. Tam ciszę zakłóca tylko śpiew ptaków, kumkanie żab i gościnnie klekot czarnego bociana.
I pomyśleć, że to wszystko zaledwie pięćdziesiąt kilometrów od Warszawy, a owa warszawianka już dawno miała w głowie gotowy plan. Chodziła po działce i ustawiała dom, który miał dopiero powstać. Oczami wyobraźni widziała taras, z widokiem na pola, łąki, drzewa i las.
Ten ogromny żywy obraz zmieniający się wraz z porami roku tak ją zauroczył, że nawet piętrzące się problemy podczas budowy nie zniechęciły jej do tego miejsca. Bo jak mówi gospodyni – nad wszystkim czuwały anioły. Dom powstał zgodnie z zasadami feng shui, ale bez udziału jakichkolwiek specjalistów – warszawianka kierowała się intuicją i odczuciami.
Miał być przestronny, z dużą liczbą okien i choć stał na wsi, bez żadnych rustykalnych klimatów. Na przekór stereotypom i z potrzeby minimalizmu urządziła go bez sentymentalnych przedmiotów, które zagraciły jej warszawskie mieszkanie. Sentyment pozostał tylko do pięknych czarno-białych fotografii drzew autorstwa Jerzego Malinowskiego.
Zdobią ściany, a nawet drzwi. Pasują do grafik Wiesława Szamockiego. W sypialni gospodyni powiesiła też obraz Małgosi Malinowskiej, na który zabrakło miejsca w Warszawie. Mebli jest mało. Tylko to, co potrzebne do wygodnego życia. Przydały się praktyczne prezenty od przyjaciół, jak wykonana przez Zbyszka Szczepańskiego, rzeźbiarza i projektanta, kuchnia z drzwiczkami ze stali kwasówki czy czerwona kopia XV-wiecznej chińskiej szafy z Galerii Red Onion.
Czekały na swoje miejsce jeszcze długo przed ukończeniem budowy. Jednak nie przedmioty są tu najważniejsze. Tak naprawdę właścicielka chciała trochę od nich odpocząć, bo z natury jest zbieraczem. Bardzo ważne było to, aby większą część czasu – od wczesnej wiosny po jesień – spędzać na dworze.
Dlatego wyjścia na tarasy są przestronne, a meble z salonu łatwo można przenieść, gdy zjawi się więcej gości. Jest funkcjonalnie, prosto i nie kosztowało to wielkiego majątku. Wiadomo, potrzeba jest matką wynalazków, dlatego z powodów finansowych trzeba było zastąpić wymarzony „designerski” stół do salonu zwykłym drewnianym stołem ogrodowym – bawełniana czerwona narzuta na łóżko świetnie udaje obrus i zakrywa niedoskonałości mebla. Warszawianka znalazła to, czego szukała – ciszę i spokój za oknem, krajobrazy jak obrazy, a anioły mają miejsce, do którego lubią zaglądać.
Tekst: Elżbieta Rudzińska
Stylizacja: Jola Musiałowicz
Fotografie: Jacek Kucharczyk
reklama