Chyba żaden inny mebel nie zrobił nigdy tak zawrotnej kariery. Żaden nie zajmował tak bardzo projektantów. Jak człowiek, ma nogi, plecy, ramiona. I może dlatego jest fascynujący.

Ovalia zagrała w „Facetach w czerni”, z Eldą chętnie pokazywał się dizajner Joe Colombo, a Panton Chair trafił na okładki lifestylowych pism: raz sfotografował się w nim Willy Brandt, a potem swoje wdzięki prezentowała Kate Moss.

Na najsłynniejsze fotele polują kolekcjonerzy. W Polsce najbardziej znanym jest Mirosław Melerski. Przez wiele lat pracował w niemieckiej manufakturze Vitra, produkującej meble cenionych projektantów. Były lata dziewięćdziesiąte. – Dopiero uczyliśmy się rozumieć zachodnie wzornictwo – wspomina. – Kiedy później urządzaliśmy dom, to już nie meblami z Desy, ale klasykami dizajnu. Pamięta, jak sprezentował żonie pierwszy fotel – Schizzo Rona Arada. – To dwa fotele w jednym, tworzą spójną całość, jak mąż i żona – śmieje się pan Mirosław.

Dziś jego kolekcja liczy czterdzieści modeli. Może się pochwalić m.in. Lounge Chair Eamesów – ponoć najwygodniejszym siedziskiem XX wieku czy fotelem biurowym Figura, który reklamował sam Polański. Ale najbardziej lubi Spine – metalowy fotel na trzech nogach. Poznał nawet projektanta, Andre Dubreuila, który udzielił mu licencji na produkcję mebla w Polsce.

Kolekcja pana Mirosława należy do jednej z oryginalniejszych na świecie. Ktoś mógłby powiedzieć: przecież to tylko fotele, każdy jakiś w domu ma. Nic bardziej mylnego. Najsłynniejsze egzemplarze osiągają astronomiczne ceny. Crinoline Patricii Urquioli, inspirowany fotelami wiklinowymi z lat 70., kosztuje ponad 1000 funtów. To nic w porównaniu z Fauteuil aux Dragons zaprojektowany przez Eileen Gray w 1919 roku.

Należał do projektantki mody Suzanne Talbot. Potem odkupił go Yves Saint Laurent. Został wylicytowany za 19.400.000 funtów! Inne wystawiane są w muzeach – tak jak Bone Jorisa Laarmana, makabryczny w formie (jego elementy przypominają kości), ale zrobiony m.in. z marmuru i porcelany. Powstało tylko dwanaście egzemplarzy.

Fotele są więc w cenie. Cóż, w końcu wywodzą się od kamiennego tronu. Aż do XVIII wieku były atrybutem wyższych sfer i zwykły śmiertelnik mógł o nich tylko pomarzyć. Jedne rezerwowano dla dam – w fotelu-krynolinie z szerokim siedzeniem mieściły się najbardziej wymyślne kreacje. Inne dla dżentelmenów – tzw. klubowe. Jeszcze inne dla arystokratów wybierających się do dżungli – tapicerowany explorer's chair zaopatrzony był z przodu i z tyłu w uchwyty do niesienia.

Dziś powstają ich współczesne wersje – z plastiku, szkła. Projektanci prześcigają się w coraz to oryginalniejszych wzorach. Choć fotel może mieć każdy, mebel nic nie stracił na prestiżu. – To, na czym siedzimy, świadczy, jacy jesteśmy – mówi pan Mirosław.


Tekst: Monika A. Utnik
Fotografie: archiwa firm

reklama