Małgosia Babicz-Pempel maluje tylko w kolorach ziemi wypalonej słońcem i w szarościach nieba. Są melancholijne i pełne wspomnień. Jak jej życie, obrazy i pracownia.

Ten strych powstawał dwa razy. Pierwszy raz zaczął żyć dla świeżo upieczonej malarki, jej męża fotografa i małego Kacpra. Urządzony na szczycie zabytkowej kamienicy z przełomu wieków, tętnił beztroskim rodzinnym życiem. Najważniejsze były dwie pracownie młodych, pełnych pasji artystów: fotograficzna Leszka Pempla i malarska Małgosi Babicz-Pempel.

Z tego miejsca często razem wyruszali w świat. Ale nie pociągała jej egzotyka Maroka i Algierii, zachwycały natomiast kolory ziemi wypalonej słońcem, bez intensywności. Ta minorowa gama była jej bliska już na studiach. Zwłaszcza że dyplom z malarstwa u profesora Jana Tarasina robiła z aneksem z grafiki i na zawsze zapałała miłością do szarości i czerni, do akwaforty i akwatinty.

Wychowała się pod sztalugami mamy – malarki Anny Włodarz, i w cieniu ojca – malarza i grafika Tadeusza Babicza. Od liceum wiedziała, że artystyczne skłonności rodziny pchną ją na ASP. Zdała na malarstwo. Bliski kontakt ze sztuką zaowocował mocno sprecyzowanymi tematami prac. Zawsze interesował ją człowiek, a szczególnie kobieta, ze względu na piękno i harmonię ciała. Zaczęła malować nostalgiczne, samotne sylwetki, patrzące gdzieś daleko, poza ramy obrazu.

Rodzinną idyllę przerwała choroba Leszka i walka o jego życie, która zakończyła się niepowodzeniem. Jakby nieszczęść było mało, kilka lat po jego śmierci ogień doszczętnie zniszczył ukochany strych. Spaliły się wszystkie prace Małgosi i obrazy przygotowane na wystawę. Po pożarze Małgosia i Kacper wydobyli z pogorzeliska garść srebrnej biżuterii, owalne lustro z pajęczo spękaną taflą, nadpalony przedwojenny bufet, fragment blatu kuchennego i fotel z osmalonymi poręczami.

Ocalała też wkuta w ścianę ponadmetrowa postać chłopca z bachanaliów, który w ogniu stracił stopy – pamiątka po ojcu malarki. I to był cały ich majątek. W tlącej się jeszcze pracowni powstał dokumentalny cykl zdjęć zrobionych przez Kacpra, który jak Leszek został fotografem. Na strychu można było zamieszkać dopiero po roku. Odradzał się powoli, jak Feniks z popiołów.

Zaczynało się jego drugie życie. Nad kominkiem zawisła znaleziona na warszawskim Kole drewniana figura św. Floriana, patrona strażaków, i razem z cudem ocalałą postacią chłopca z bachanaliów ma teraz chronić przed ogniem. A dobre duchy zaklęte w rytualnych afrykańskich maskach muszą pilnować spokoju tego domu. Ściany kominowe odkryte aż do cegły i drewniane konstrukcje podpierające dach dały początek nowemu strychowi.

Otworzyły go i podzieliły na miejsca do mieszkania i pracy. Małgosia została chwilowo bez pracowni i na jakiś czas musiała zapomnieć o malarstwie. Zaczęła rysować. W jej dziełach pojawiły się litery, które jak ornamenty zapełniały kartki. Tworzyły słowa, ale nie zdania. Były jak nie dokończone listy bez adresata.

Prace w szaroniebieskiej tonacji kolorystycznie nawiązują do klimatu ich nowego-starego mieszkania, gdzie ściany z cegły zdobią czerwone plamy ręcznie tkanych wschodnich dywanów. Drugie życie strychu jest bardziej spokojne, nostalgiczne i twórcze. Znowu obok atelier Małgosi jest pracownia fotograficzna, tym razem nie Leszka, a Kacpra Pempla.


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar
Kontakt z artystką: www.babiczpempel.com

reklama