To będzie historia o ludziach, którzy uciekli przed uciążliwym sąsiedztwem nieskromnych rezydencji do domu, gdzie zatrzymał się czas.

Pamiętam, jak cieszyliśmy się z mężem z naszej podwarszawskiej działki. Wszystko sobie zaplanowaliśmy: jak urządzimy dom, co zrobimy w ogrodzie, że będziemy tam żyli długo i szczęśliwie – zaczyna Maria. – Parcela, choć niewielka, była spełnieniem naszych marzeń. Nieliczni sąsiedzi, a za oknem oracz z koniem albo biegające bażanty. Sielanka, prawda? Ale niestety, nie trwała długo – dodaje Jerzy.

W pewnym momencie za płotem jak grzyby po deszczu zaczęły im wyrastać ogromne domy z maciupkimi ogródkami, wybetonowanymi podjazdami i szczelnymi płotami różnej urody. Poczuli się nieswojo i zdecydowali, że trzeba pakować walizki i uciekać. Działkę sprzedali na pniu, pewnie pod kolejny wystawny dom, za to trochę więcej czasu zajęło im znalezienie nowej.

W końcu trafili na dużą, porośniętą starymi drzewami, w spokojnej okolicy, z mieszkańcami z dziada pradziada, gdzie już nie mogły się wcisnąć nowobogackie rezydencje. Prawie idealnie! – Prawie, bo działka była urzekająca, ale za to dom koszmarny. Z maleńkimi oknami, wszędzie kraty i w okropnym kolorze starego buraka – opowiada Maria.

Chyba rzeczywiście musiał wyglądać źle, bo znajomi, którzy zjeżdżali oglądać ich nowy nabytek, z niedowierzaniem kiwali głowami i kilka razy się upewniali, czy aby Maria i Jerzy wiedzą, co robią. Ale oni wiedzieli, zakasali rękawy i do roboty!

Dziś ci sami znajomi są pod dużym wrażeniem. Tak dobrze im wyszło. Bez pomocy projektanta, za to podglądając wnętrzarskie gazety i odgrzebując w pamięci szczegóły z ulubionych wakacji w Prowansji, Maria wymyśliła ich wymarzony dom, a Jerzy jej wizję wcielił w życie.

W pierwszej kolejności zniknęły kraty, potem pojawiły się nowe, duże okna i dom został przemalowany – z buraka na krem. W środku skuli ponure kafle ze ścian, powyrzucali drzwi, wymienili szpetne podłogi z PCW na drewniane deski. Burzyli, budowali, układali, malowali. Tylko raz czy dwa potrzebna była pomoc fachowca – między innymi przy budowie kominka. Dla bezpieczeństwa.

Nie mają nic super drogiego, nic super modnego. Jest prosto, ale przytulnie i z klasą. Część mebli pochodzi z targów staroci, część z podwarszawskiej galerii Impresja znanej z nietuzinkowych rzeczy do domu, a część z Ikea. Czasem sami je bielili, dorabiali nowe blaty, nogi, obijali tkaninami.

Dzieła dopełniają rodzinne pamiątki, których kupić się nie da w żadnym sklepie. No może z jednym wyjątkiem – obrazów Grzegorza Bolka, młodego malarza, o którym ktoś kiedyś powiedział, że to „współczesny romantyk”. Do przytulnego domu Jerzego i Marii jego płótna pasują jak ulał. Ale nie tylko dlatego, że są romantyczne – Grzegorz to ich zięć, a obrazy dostali w prezencie.


Tekst: Tomasz Łuczak
Fotografie i stylizacja: Joanna Siedlar

reklama