Roman Opałka mówi o sobie „malarz klepsydra”, bo zapisuje upływający czas. Gdzie mógłby robić to lepiej, jak nie w XVI-wiecznym kamiennym folwarku na północy Francji?

Oto Le Mans nad rzeką Sarthe. Małe miasteczko ma niewiele ponad półtora tysiąca mieszkańców. Wśród nich jest jeden malarz, Polak – Roman Opałka. Jego stary folwark otoczony murem widać już z daleka. Mur dzielił kiedyś posiadłość na dwie części, trochę jak u Fredry, gdy dwóch właścicieli szesnastowiecznej farmy pokłóciło się ze sobą i każdy ogrodził to, co swoje. Teraz ściany nie ma, ale został podział na część mieszkalną i tę, w której znajduje się pracownia.

Opałka we Francji żyje już od ponad 40 lat. Urodził się tu, ale jako kilkunastolatek wraz z rodzicami musiał wyjechać do rodzinnego kraju. Wrócił dopiero w 1977 roku, do Bazerac, niewielkiej miejscowości w okolicach Bordeaux. – Miejsce było przyjemne, lecz kłopotliwe komunikacyjnie, a wyprawa do Paryża zajmowała cały dzień – wspomina artysta. Teraz, w Le Mans, jest „bliżej ludzi” i w każdej chwili może wsiąść do szybkiej kolei TGV. Są jeszcze inne plusy. – W Bazerac słyszałem szczekanie psów u sąsiadów, tutaj mieszkam tak daleko od innych, że mam całkowitą ciszę – dodaje.

Zaprasza nas do środka, wchodzimy do tradycyjnie urządzonego salonu. Większość mebli pochodzi z XVIII wieku i z czasów wcześniejszych. – To całkiem oczywiste, bo we Francji antyków nie brakuje – wyjaśnia gospodarz. Część sprzętów kupił w antykwariatach, reszta to pamiątki rodzinne jego żony, madame Marie-Marlene. Jedynym wyjątkiem jest stojący na środku stół – nowy, bo nie dało się znaleźć odpowiednio dużego antyku. Żeby pasował do pozostałych mebli, został postarzony, czyli potraktowany… dłutem i siekierą. Na szczęście podobnym zabiegom nie trzeba było poddawać pozostałych mebli!

Charakter salonowi nadają detale. Na ścianie wisi Madonna ze szkoły włoskiej, pochodząca z XVII wieku, są też polskie akcenty, chociażby świeczniki z okresu Księstwa Warszawskiego. Właściwie w każdym pomieszczeniu uwagę zwracają szczegóły. W sąsiadującej z salonem kuchni trudno przejść obojętnie obok starego zegara z XVIII wieku od Luciena Croniere’a, zegarmistrza z pobliskiego Ballon.

W sypialni gospodarzy, pełnej bibelotów i pamiątkowych fotografii, stoi ogromna skrzynia. Ornamenty i żelazne okucia wskazują na jej wschodnie, może tureckie pochodzenie. Z mebla usunięto tylną ścianę, dodano szuflady i tak powstało biurko. Ale pan Roman nie jest zachwycony tą przeróbką, mało tego uważa wręcz, że to barbarzyństwo.

W drodze do pracowni mijamy jeszcze ciekawy portret – wisi nad komodą. Zakupiony gdzieś w Bordeaux, wymagał renowacji, bo był nadpalony. Zadania podjął się sam gospodarz, który studiował nie tylko malarstwo, ale i konserwację. Obraz miał dla niego znaczenie szczególne, bo przedstawia kobietę podobną do matki jego żony. No i pracownia.

W zamierzchłych czasach to ogromne pomieszczenie służyło do przechowywania feudalnych danin. Niewiele tu ozdób, a surowość wnętrza podkreśla popękany krucyfiks z drewna. Artysta umieszcza płótna w specjalnym zagłębieniu w posadzce, skąd za pomocą silnika elektrycznego wyjeżdżają na odpowiedni do malowania poziom. Cóż, odrobina techniki nie zaszkodzi.

Opałka zaczynał od rysunków abstrakcyjnych i monochromatycznych kompozycji, ale świat poznał go z zupełnie innej strony. Był rok 1965, gdy czekał na mocno spóźnioną narzeczoną w kawiarni hotelu Bristol i wpadł na pomysł obrazów liczonych, na których miał utrwalać upływający czas. Cykl nazwał „Program”. I od tej pory obrazy o tym samym formacie („Detale”) zapełnia rzędami liczb. Nie są przypadkowe – według Opałki odpowiadają kolejnym fazom ludzkiego życia. Z daleka tworzą jakby misternie tkane kilimy.

W czasie pracy malarz rytmicznie recytuje liczby i nagrywa je na magnetofon TAEC, który zakupił jeszcze w 1976 roku. Na każdym kolejnym „Detalu” tło jest odrobinę jaśniejsze. Kiedyś przyjdzie taki czas, że zapisze liczby białą farbą na białym tle i gdy będą już niewidoczne, pozostanie tylko zarejestrowany głos.

Zwieńczeniem pracy nad każdym płótnem są autoportrety. Artysta robi je starym niemieckim aparatem Exakta Varex IIa za pomocą równie antycznej, polskiej lampy halogenowej. Za każdym razem zdjęcie jest tak samo naświetlone, zrobione na tym samym tle, w tym samym ubraniu.
Roman Opałka na swoim koncie ma już ponad pięć milionów... cyferek.


Tekst: Leszek Brzoza
Współpraca: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Leszek Brzoza, katalogi aukcyjne, archiwum galerii Atlas Sztuki

reklama