Co łączy Ludwika XV z Prowansją, kapiące od złota królewskie meble ze słoneczną prostotą francuskiej prowincji? Jola Tomaszewska przekonuje, że więcej, niż nam się wydaje.

Najpierw była działka od cioci, trochę niewymiarowa, za to z potężnym orzechem pośrodku, meble zbierane latami i worki z żółtobrunatną ochrą przywiezione, tak na wszelki wypadek, z Roussillon – miasteczka na południu Francji. Właśnie tam podczas wakacji z mężem Przemkiem i dziećmi, maturzystką Kasią i 16-letnim Filipem, przeżyli gwałtowną fascynację Prowansją. – Czegoś takiego nie odczułam w żadnym innym miejscu, a zwiedziłam kawał świata – mówi Jola Tomaszewska. – Śmiałam się, że pewnie mieszkałam tam w którymś z poprzednich wcieleń.

Odkryła, jak architektura może pasować do krajobrazu, nawet dachówki mają barwę czerwonawej, spalonej słońcem ziemi. Bo wszystko tonie tu w słońcu. Najpiękniej jest jednak wieczorem, kiedy ludzie zasiadają do kolacji w ogrodach i, wdychając zapach wszechobecnej tu lawendy, wsłuchują się w miłosne serenady cykad.

Jola, projektantka wnętrz, dokładnie wiedziała, czego chce. W Konstancinie pragnęła mieć dom na wzór francuskiego manoir. – Nie interesują mnie eksperymenty, choć chętnie śledzę modę – mówi. – Wolę wypróbowane wzory, więc sięgnęłam do francuskiej klasyki. Dlatego w moim domu przenikają się wpływy Ludwika XV i styl prowansalski. Tylko pozornie więcej je dzieli niż łączy.

Gdy w XVIII wieku na francuskich salonach monumentalny i nieco przyciężki styl Ludwika XIV ustąpił regencji, meble i dekoracje, choć wciąż pełne bajecznego przepychu, zachwycały zgrabnymi zaokrągleniami i lekkością. Wreszcie nie przytłaczały. Ornamenty zaś naśladowały naturę. Manierę tę, lekką i finezyjną, podchwyciła też prowincja. Królewscy ebeniści i dekoratorzy sięgali po motywy sielankowe, pasterskie, a prowansalskie gospodynie wieszały u powały bukiety lawendy i haftowały roślinne wzory na obrusach i zasłonkach. Bo taka jest francuska prowincja – sielska i pachnąca ziołami.

Jola postanowiła pokazać, jak blisko tej śródziemnomorskiej wsi do podwarszawskiej willowej dzielnicy. Architekt Jarosław Lebiedziński pomógł jej zrealizować marzenie o domu podobnym do francuskiej posiadłości. Dach pokryto prawdziwą czerwoną dachówką z Prowansji, ściany pomalowano naturalną ochrą, która pięknie mieni się w słońcu. Nawet w pochmurne dni dodaje energii i przegania precz chandrę.

– Ludzie nie zdają sobie sprawy, jak wielką moc ma kolor – przekonuje Jola. Tak lubiane w Prowansji pastelowe barwy – biel, róż, błękit, oliwkowa zieleń – i światło, które swobodnie wpada przez szerokie tarasowe drzwi do salonu. Stąd najlepiej widać ogród. Między polskimi śliwami rośnie – jakże by inaczej – lawenda i drzewka cyprysowe. A ich oszałamiający zapach przywołuje wspomnienia wakacji.


Tekst i stylizacja: Grażyna Bieganik
Fotografie: Andrzej Pisarski

reklama