Nowoczesne wnętrza nie muszą być nudne jak z katalogu. Wystarczy dobra sztuka, trochę ciekawych mebli i serce włożone w urządzanie. Wtedy można się zakochać nawet w domu, który miał być na sprzedaż.

Kiedy Sebastianowi zaproponowano kontrakt w Londynie, długo się nie zastanawiał. Wiedział, że tam będzie mógł rozwijać się zawodowo (jest maklerem), poza tym chcieli z żoną Ewą pomieszkać w innym miejscu. Przez myśl im wtedy nie przeszło, że tak bardzo wciągnie ich narodowa pasja Anglików. Bo kiedy Polacy wieczorami oglądają seriale, Wyspiarze z zapartym tchem śledzą programy o urządzaniu domów i sytuacji na rynku nieruchomości. Uczą się nie tylko, na jaki kolor pomalować ściany albo jak pielęgnować ogród, ale też, w co warto akurat zainwestować – w apartament czy dom, w mieście czy na wsi.

Nic więc dziwnego, że po powrocie do kraju Ewa i Sebastian nabrali ochoty na zmiany. Porzucili odległą warszawską Białołękę i przenieśli się do prestiżowego apartamentowca na starym Żoliborzu. Korzystając z podpowiedzi architekta, sami zajęli się urządzaniem.

– To były takie pierwsze koty za płoty. Mieliśmy dużo frajdy z wyszukiwania podłóg, kafelków, mebli i efekt też był fajny – wspominają. Cały czas bacznie śledzili, co dzieje się w nieruchomościach, a działy się rzeczy dziwne. Gdy ceny mieszkań niebotycznie szybowały w górę, domów stanęły w miejscu. Od razu wyczuli, że to idealny moment, aby czegoś poszukać, a potem sprzedać albo wynająć.

Po pół roku wybrali dom pod miastem, w pobliżu Puszczy Kampinoskiej. Wyglądał jak niewielki biurowiec i w ogóle nie brali go pod uwagę. Ale namówieni przez upartego agenta, pojechali na miejsce, wszystko obejrzeli i zmienili zdanie. Zaprzyjaźniony architekt Seweryn Rotowski obejrzał nieruchomość jak przez lupę i zaproponował ciekawe rozwiązania. Duże tafle szkła zastąpiły małe okna, zniknęło kilka ścian, pojawił się efektowny kamień Pietra Piasentina, a architekt z powodu niebywałej precyzji zyskał wśród budowlańców przydomek „Milimetr”.

Nawet nie spostrzegli, jak bardzo wciągnęło ich urządzanie. – Pakowaliśmy się w drogie materiały, nie szliśmy na kompromisy. Dom stawał się dla nas tak ważny, jakbyśmy robili go dla siebie – wspomina Sebastian. Do tego Ewa zaczęła kusić: – A może by się tak przenieść na próbę! I choć Sebastian od dziecka miał uraz do domów, bo mieszkał w takim z rodzicami i nie mógł im wybaczyć, że kiedy koledzy ganiali za piłką, on musiał kosić trawę, żona go w końcu skusiła.

Zaczęło się wielkie meblowanie. Przybywały kolejne drobiazgi – a to artdécowski stół (uprosili właścicielkę ulubionej kawiarni w Kazimierzu, aby go odsprzedała), a to obraz „Tancerki błękitne” Iwony Zawadzkiej z Galerii Napiórkowskiej (gdy po raz pierwszy zobaczyli to płótno, było sprzedane, kupili więc bez zastanowienia podobne, w nieco innych kolorach). I tak na rozkoszowaniu się życiem pod lasem minęło im pół roku. Ewa i Sebastian przestali już wspominać o powrocie do miasta i bez najmniejszego żalu pozbyli się apartamentu na Żoliborzu.


Tekst: Tomasz Łuczak
Stylizacja i fotografie: Joanna Siedlar