Skusiła ich niesamowita panorama – miasto jak na dłoni, niebo po horyzont. To pod pejzaże urządzili dom, a kolory podpowiedziały jesienne dymy znad łąk.

Najbardziej magiczny widok zobaczymy tuż po zmroku, zanim jeszcze zniknie czerwona poświata zachodzącego słońca, a leżące poniżej miasto roziskrzy się tysiącami świateł z mieszkań, latarń i samochodów. Dla Joanny i Maurycego krajobraz był tak ważny, że pod niego ustawili nawet dom. A dokładnie – ustawiła go architektka Diana Sarna. Teraz najpiękniejsze widoki podziwiają przez ogromne okna. Z tego samego powodu, by pejzaże nie miały konkurencji, we wnętrzach rządzi minimalizm, także dekoracyjny.

Joanna i Maurycy od zawsze wiedzieli, że ich pierwszy wspólny dom będzie jasny i koniecznie z płaskim dachem. Bez nieustawnych skosów. A poza tym płaski dach to miejsce na taras z prawdziwego zdarzenia. Nawet nie przypuszczali, że bez żadnego naciągania będzie go można nazwać widokowym. Takie tarasy zawsze kojarzyły im się bardzo miejsko.

I tego właśnie chcieli. Naturalnych widoków i miejskiego komfortu. Korzystać z natury, ale nie poddać się zgrzebnemu stylowi country. Udało się. Dzięki ciekawej architekturze domu mają nie jeden, a dwa „miejskie” tarasy, wyłożone ciepłym drewnem i niezwykły, czasem lekko zamglony widok na miasto, a wokół spokój prawdziwej wsi.

Wnętrze miało być jasne, ale na konkretny kolor i odcień właściciele nie mogli się zdecydować. Z pomocą znowu przyszła natura. Była jesień, wokół ogrodowe porządki, palenie traw i liści. Przy ziemi snuł się dym. Tym tropem poszła architektka i to okazało się strzałem w dziesiątkę. Nieoczywista przydymiona szarość dodała wnętrzom sporo ciepła i odpowiednią dawkę tajemniczości. Do tych klimatów nawiązują też nowoczesne materiały: gres, marmur, sporo szkła, odrobina drewna. Szary połyskliwy gres na podłodze salonu, szczególnie w pobliżu wielkich okien, odbija widoki, pomnaża i tak sporą przestrzeń. Czasem przemykają po nim pierzaste chmury. Pasuje do tego drewno orzecha amerykańskiego, z którego zrobione są listwy przypodłogowe i okazały stół oraz energetyczny musztardowy odcień foteli i poduszek. To wszystko ociepla, ale nie odciąga uwagi od tego, co tu najważniejsze – od pejzaży.

W domu nie ma tak ostatnio modnego podziału na część dzienną i nocną, do której wstęp mieliby wyłącznie gospodarze. Tu po prostu żyje się na parterze. Przy otwartych drzwiach rodzina może być naprawdę blisko siebie, no i słychać śmiech dzieci – najbardziej radosny odgłos codzienności. A i zapach gorącej szarlotki dociera do każdego kąta. Joanna piecze ją często, z czerwonych renet od sąsiadki, która wpycha je z uśmiechem do wózka córeczki podczas spacerów.

Obydwoje lubią porządek i przewidywalność. Dlatego nie ma tu rzeczy niezaplanowanych i przypadkowych. Żadnych wpadek. No, może poza jedną, która jednak wygląda tak intrygująco, że nikt nie pomyśli, że to niezamierzone. Na klatkę schodową kupili trzy dmuchane lampy Puff Buff. Jedna została uszkodzona i uszło z niej powietrze, więc i z pozostałych je spuścili. Teraz wyglądają jak „pogniecione” ceramiczne dzieła sztuki. I bardzo pasują do tego minimalistycznego domu, w którym z założenia największą ozdobą jest to, co na zewnątrz.

Tekst: Michalina Kaczmarkiewicz
Stylizacja: Kasia Sawicka
Zdjęcia: Aneta Tryczyńska