Duchy Karoliny Matyjaszkowicz

Karolina Matyjaszkowicz malarka, absolwentka Akademii Sztuk Pięknych w Łodzi.

Beata Woźniak: Po obejrzeniu twoich prac aż strach pójść do lasu. Można się natknąć na jakieś stwory.

Karolina Matyjaszkowicz: Bez obawy, te, które maluję, są raczej niegroźne. Na przykład takie Plumki...

Słucham?

Plumki. To niegroźne istotki przynoszące materialne szczęście. Zresztą nie mogły być złe, bo lubiły jajecznicę z boczkiem. Tak przynajmniej mówią wierzenia ludowe. Opowiadają też o Dmuchawcach, Chmurnicach, Skrybkach. I ja je maluję w bajkowym świecie.

Skąd u dziewczyny z miasta takie tematy?

Mieszkałam w rodzinie wielopokoleniowej. Rodzice chodzili do pracy, a mnie wychowywała babcia. Nie mogła zdobyć wykształcenia, ale była mądrym człowiekiem. Cichutka, marzycielka, a jak umiała opowiadać! Czytała mi też baśnie Ireny Kwintowej o psotniku Kłobuczku i mędrcu Świątku. I ten magiczny świat wierzeń we mnie pozostał.

Fascynują cię też motywy ludowe.

Dorastałam przecież w Łowiczu. W niedzielę dziadek, a był człowiekiem niezwykłym – bokserem, pilotem i racjonalizatorem, zresztą zmodernizowane przez niego maszyny do dzisiaj działają w tutejszej mleczarni – zabierał mnie zawsze na spacer do skansenu. Na ulicy mijaliśmy odświętnie ubranych ludzi, w łowickich strojach. Ale wtedy nie widziałam w tym nic wyjątkowego. Musiałam wyjechać na studia i wrócić, żeby otworzyć oczy.

I co odkryłaś?

Że ludowość łowicka jest cały czas żywa. I nie myślę tylko o babciach siedzących przy krosnach, ale na przykład o dziewczynach szyjących filcowe torby z kogutkami. A motywy z pasiaków czy haftów są wciąż przetwarzane. Pojawiły się też na moich obrazach.

Mówisz o obrazach, a kończyłaś przecież wydział tkaniny.

Miłość do tkaniny nie przeminęła. Ludzie kojarzą ją zazwyczaj z wątkiem i osnową, a mnie interesował sitodruk – połączenie tkaniny z malarstwem. To technika, która bardzo rozwija wyobraźnię.

Na jej brak chyba nie możesz narzekać.

Nie chodzi tu tylko o wyobraźnię. Zawsze uważałam, że drzewa mają duszę. Są naszymi opiekunami, coś jak aniołowie. I nikt mnie tego nie uczył. Patrzę na świat w podobny sposób, jak patrzyli nasi przodkowie. Mam wrażenie, że żyję w dwóch równoległych rzeczywistościach – normalnej i magicznej. Obydwie są prawdziwe.
Nie wierzysz? Zapraszam do Łowicza. Możemy się przejść do lasu w poszukiwaniu duszków.

Rozmawiała: Beata Woźniak
Zdjęcia: Krzysztof Dmowski
Kontakt do artystki: www.matyjaszkowicz.art.pl