Kolekcja żołnierzyków nie tylko dla chłopców

Gdyby Churchill od dziecka nie ćwiczył swej ołowianej armii, być może inaczej potoczyłyby się losy Europy. Generalnie jednak lepiej, żeby panowie bawili się żołnierzykami, niż wywoływali wojny. Drogie panie, więcej cierpliwości.

Chyba każdy chłopiec marzy o wojskowych honorach i splendorze. Potem, gdy dorasta, figurki w dawnych mundurach budzą emocje, podkreślają męskość – tłumaczy Adam Koperkiewicz, dyrektor Muzeum Historii Miasta Gdańska i kolekcjoner żołnierzyków. Kiedyś dostawał od ciotki pod choinkę ołowianych wojaków. Teraz ma około tysiąca figurek, najstarsze nawet z XIX wieku.

Sławomir Rakowiecki, założyciel Pracowni Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej, żartuje, że na jego życie wpłynęły dwa zdarzenia. Pierwsze, gdy jako niemowlę zamiast smoczka zaczął przeżuwać znalezioną pod łóżeczkiem plastikową figurkę Zorro. Drugie, gdy jako nastolatek nie poszedł do szkoły, tylko zaprosił kolegów i razem odtwarzali bitwę w cieśninie Surigao. – Rozstawiliśmy zrobione przez nas z papieru modele okrętów. Flota właśnie przechodziła przez korytarz, kiedy trafiło nas tsunami – śmieje się.

„Tsunami” okazała się wściekła mama, która dowiedziała się o wagarach. Straty były wielkie. Amerykanie zatopili Japończykom dwa pancerniki, dwa krążowniki i trzy niszczyciele. Pod matczyną stopą zniknęła zarówno flota japońska, jak i amerykańska. Traumatyczne zdarzenie nie zdusiło zainteresowań Sławka – przeciwnie, postanowił zająć się na poważnie historycznym modelarstwem. Dziś jego pracownia to 140 tysięcy żołnierzyków, do tego pojazdy, samoloty i okręty.

Husaria z papieru

Najstarsze militarne figurki znaleziono w Górnym Egipcie, w grobie księcia Emsah z 12. dynastii. Przed czterema tysiącami lat dostojnik został pochowany z zestawem drewnianych postaci przedstawiających egipską ciężką piechotę oraz abisyńską piechotę lekką. Emsah nie był dzieckiem – skąd więc te figurki? Może pomagały w ustalaniu wojennej taktyki albo po prostu miały strzec księcia w zaświatach.

Przez następne wieki chłopcy z biednych rodzin bawili się żołnierzami wystruganymi z drewna czy kości. Ich zamożniejsi rówieśnicy mieli zabawki bardziej wyszukane. W europejskich muzeach zachowało się kilka średniowiecznych figurek, na ogół ołowianych, choć bywały też srebrne czy złote. Katarzyna Medycejska miała podarować swemu młodszemu synowi, późniejszemu królowi Ludwikowi XIII, 300 tycich srebrnych żołnierzy. Wedle niektórych historyków dorosły król przetopił je, by finansować „dorosłe” wojny.

Katarzyna Wielka wspominała, że jej mąż Piotr miał kilkaset figurek z drewna, ołowiu i wosku, którymi regularnie odbywał parady. Produkcja żołnierzyków na dużą skalę ruszyła pod koniec XVIII wieku. Wszystko za sprawą Pierre-Francois Isnarda, oficera kawalerii i utalentowanego plastyka. Drukował on rysunki przedstawiające wojaków, wycinał i przybijał gwoździkiem do kawałka drewna. Papierowe sylwetki szybko stały się hitem w Europie – były tanie i dokładnie oddawały niuanse munduru i uzbrojenia. Te ostatnie zalety kolekcjonerzy cenią do dziś. – Wierne odwzorowanie ubioru pozwala wejść w epokę i daje namiastkę podróży w czasie – zauważa Adam Koperkiewicz. Papierowe figurki robili w dzieciństwie wuj jego mamy razem z bratem. Rysowali żołnierzy Napoleona na papierze, przyklejali na dyktę i wycinali. Kolekcjoner do dziś przechowuje plansze ich rysunków.

Ołowiana rewolucja

Papierowe wojsko łatwo się jednak niszczyło. Zaradzili temu rzemieślnicy z Norymbergi, wprowadzając na rynek wojaków z cyny. Ruszyły w świat żołnierzyki półpłaskie – miały gładki tył, a z przodu przypominały płaskorzeźbę. Stąd już tylko krok do ołowianego żołnierza o pełnych kształtach. Pionierem technologii był francuski odlewnik Charles-Florent Lucotte. Wkrótce powstały kolejne zakłady – między innymi słynny Cuberly, Blondel et Gerbeau (CBG). W połowie XIX wieku figurkowy szał ogarnął już całą Europę. Okoliczności sprzyjały: technologie odlewnicze stawały się tańsze i wydajniejsze, a koleją zabawki łatwo było rozwieźć po świecie. No i informacje krążyły coraz szybciej. Gdy w gazetach donoszono o archeologicznych odkryciach w Egipcie, na sklepowe półki trafiały zastępy wojsk faraona. Gdy wybuchła wojna, od razu pojawiały się miniaturowe armie walczących stron.


W 1893 roku swoje figurki zaczął produkować William Britain. Była to nowość: ołowiany odlew pusty w środku. Armia brytyjskiego imperium idealnie nadawała się do „przerobienia” na zabawki – służyli w niej Hindusi w turbanach, szkockie regimenty w kiltach, ubrana na czerwono kanadyjska konnica. Figurki miały wyjmowane głowy, ruszały się im ręce i nogi.

W tym samym czasie do pracy ruszyli uznani artyści. Twórcy, tacy jak Alexandre Ballada, doświadczony złotnik, czy Andre Hugo, rzeźbili misterne miniatury, oddając każdy detal. Niewielki Napoleon czy Henryk VIII niemal nie różnili się od oryginału. – Na dobrze wykonaną figurkę można patrzeć jak na dzieło sztuki, małą rzeźbę – tłumaczy Adam Koperkiewicz. – Poza tym taki żołnierzyk niesie wiedzę o epoce, zachęca do zainteresowania się historią – dodaje.

Podobnego zdania jest Sławomir Rakowiecki. Figurki w Pracowni Mikromodelarstwa i Historii Wojskowej to wyskalowane modele, które trzeba skleić i pomalować zgodnie z historyczną wiedzą. Na improwizację nie ma miejsca. Tak jak w przypadku rozgrywania bitwy – to nie jest zabawa.

Militarny geniusz Churchilla

Gdy odwiedziłem Pracownię, na podłodze leżały porozkładane fragmenty makiety – drzewa, budynki, pagórki. Pośród nich kilka miniaturowych czołgów i parę plutonów żołnierzy. Zaaferowani chłopcy siedzieli w kucki obłożeni kartkami z zasadami gry. Właśnie trwała operacja Barbarossa, Rosjanie stawiali opór Niemcom. – Dla babci chłopaki mogą być ukochanymi wnusiami, dla kumpli z podwórka – kolegami, ale tu są dowódcami – wyjaśnia Sławomir Rakowiecki. Bo bitwa żołnierzyków to nauka historii, planowania i dowodzenia.


Przykładem może być Winston Churchill. Jako dziecko miał liczącą 1500 postaci armię brytyjską: dywizję piechoty, brygadę kawalerii, działa i tabory. Wspominał, jak kiedyś przyszedł do niego ojciec „na inspekcję”. Przez 20 minut studiował ustawione wojsko i w końcu spytał syna, czy chciałby zostać dowódcą w armii. Uszczęśliwiony Winston przytaknął i rzeczywiście trafił do szkoły wojskowej. „Przez lata myślałem, że ojciec zauważył we mnie militarnego geniusza – pisał potem. – Tymczasem on po prostu doszedł do wniosku, iż nie jestem dość bystry, by studiować prawo”. Przyznawał jednak, że zabawkowi żołnierze wpłynęli na jego życie.


W 1914 roku H.G. Wells, autor „Wojny światów”, opublikował książeczkę zatytułowaną „Małe wojny”. Był to zestaw przepisów regulujących bitwy miniaturek. W przedmowie podkreślał, że takie zabawy pozwolą wyładować naturalną agresję dzieci i może przyczynią się do zniknięcia prawdziwych wojen. Słów tych nie mógł napisać w gorszą godzinę. Wkrótce rozpętał się najbardziej krwawy konflikt w dziejach Europy. Oczywiście armie walczących stron natychmiast zminiaturyzowano i wysłano do sklepów z zabawkami.


Milioner i jego armia


Na początku lat 30. ubiegłego wieku Emile Quirin wpadł na pomysł, by ciężki ołów zastąpić lżejszym aluminium. Potem przyszedł czas na plastik i tworzywa sztuczne. Firmy produkujące żołnierzyki dostarczały na rynek szczegółowo odtworzone postaci z każdej możliwej epoki i konfliktu. Zabawy trwały w najlepsze aż do czasów, gdy małe wojny zaczęto toczyć na ekranie komputera i o figurkach nieco zapomniano. Na szczęście pozostali wierni fascynaci historii wojskowości i kolekcjonerzy. Tacy jak Malcolm Forbes, założyciel medialnego imperium. – To nostalgia za dzieciństwem pchała mnie do tworzenia kolekcji – opowiadał. Pierwszym impulsem była podróż parowcem przez Atlantyk. Podczas rejsu mały Malcolm holował na sznurku za rufą statku okręt-miniaturkę. Ale sznurek wypadł mu z ręki, a model zginął bezpowrotnie. Dwa lata temu dom aukcyjny Sotheby’s sprzedał zbiór Forbesa za ponad dwa miliony dolarów.


Miłośnicy wojskowości z Pracowni Mikromodelarstwa spotykają się kilka razy w tygodniu, by rozgrywać bitwy małymi żołnierzami. A Adam Koperkiewicz ciągle powiększa swoje zbiory. Kolekcję trzyma w pudełkach. Żartuje, że gdyby je wszystkie rozstawił po półkach, żona popędziłaby go z domu. Od czasu do czasu wyjmuje jedną figurkę i stawia na biurku. – To taki żołnierz tygodnia – śmieje się.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Zdjęcia: dzięki uprzejmości Pracowni mikromodelarstwa i historii wojskowej/ www.pmihw.pl, the AeroArt ST. Petersburg collection/ www.aeroartinc.com, www.bonhams.com, www.voice-tribune.com,
www.jimnolansblog.com, www.tinnenfigurenmuseum.nl, marcin kaźmierczak, 123RF, shutterstock.com

Zwierciadła Kalendarz Zwierciadła Kalendarz