Aranżacja ogrodu, który mieni się kolorami od wiosny do późnej jesieni

Ogrody małe i duże

Nie starcza mi czasu, by opłakiwać przekwitające orientalne maki, bo już pachną piwonie i irysy. Gdy te znikają, rozkwitają floksy i lilie – mówi Gianfranco. Ma ogród wiecznie kolorowy, odporny nawet na trzęsienie ziemi.

Uganiał się za nią po całym świecie. To dla niej zrezygnował z mieszkania w centrum miasta i rzucił w nieznane. Rozpoczął nowe życie. Nie, nie chodzi bynajmniej o kobietę, tylko o… naturę. Jej miłośnik, Włoch Gianfranco Sista, w latach 60. ubiegłego wieku rozpoczął tworzenie zielonego dzieła życia – ogrodu na peryferiach miasteczka L’Aquila. Postanowił wszystkim zająć się sam, metodą prób i błędów. To, że zrezygnował z zatrudniania projektanta zieleni, wynikało po pierwsze z jego wrodzonej skłonności do eksperymentowania, a po drugie – z niechęci do gotowych rozwiązań, a zwłaszcza przystrzyżonych równo żywopłotów. Marzył, żeby jego ogród wyglądał bardziej dziko, jakby kwiaty rozsiały się same. Jeszcze wtedy nie wiedział, że taka opcja jest najtrudniejsza. A dzikość wykreowana wymaga gigantycznej wiedzy.

Tęcza barw przez cały rok 

Dziś po półwieczu troskliwego ogrodnictwa ma 1500 krzaków róż (150 odmian!), 60 rodzajów powojników oraz 20 zjawiskowych egzotycznych maków. Większość kwiatowych sadzonek kupił we florenckiej szkółce Borgioli Taddei. Miały być bajecznie kolorowe. Tak samo było z drzewami – starannie wybierał takie gatunki, żeby za oknami „mieć jesień przez cały rok”. Stąd tęcza barw – od szarosrebrnego świerku kłującego ‘Kosteriana Glauca’, przez wściekle żółte klony ‘Odessanum’ i robinie ‘Frisia’, po purpurowe buki i koralowe klony.

Ogrodnictwo nie jest jedyną pasją Gianfranca. Fascynują go też antyki i ich renowacja. Do tego ma naturę majsterklepki. Dzięki tym wszystkim talentom jego ogród wypełniła nie tylko zjawiskowa flora, ale także klimatyczna mała architektura.

Ozdoby do ogrodu ze… śmietnika

Do prawdziwych perełek można zaliczyć XVIII-wieczną fontannę w stylu klasycystycznym, ozdobioną figurami nimf, czy uratowaną XVI-wieczną studzienkę. – W latach 60. i 70. L’Aquila przeżywała boom budowlany – wspomina Gianfranco. – Mnóstwo starych domów i pałaców przechodziło lifting.

Była moda na kupowanie nowych rzeczy, więc na śmietniku lądowały skarby. Robiłem wycieczki na place budowy i zwoziłem tutaj rozmaite stare belki, kamienne płyty, gzymsy. Odnawiałem je, wykorzystywałem do budowy murków, altan i pergoli. Ogrodowe ścieżki wyłożyłem krzemieniem, którym dawniej brukowano ulice miast. Żeby je urozmaicić, między kamieniami zrobiłem geometryczne wstawki z trawy.

Dziś Gianfranco zaraża swoją pasją innych. Jego ogród można zwiedzać, a on opowiada o swojej bajecznej roślinności. Uważa, że ogrodnictwo to „najczystsza z ludzkich przyjemności”. Swego czasu jego ogród pełnił też funkcję terapeutyczną. Kiedy 9 lat temu w miasteczku L’Aquila zatrzęsła się ziemia, ogród stał się oazą piękna w oceanie gruzu. Można było w nim choć przez chwilę oderwać się od dramatu. Jasna strona natury wzięła górę nad ciemną.

Tekst: Beata Majchrowska 

Zdjęcia: Ferrucio Carassale/Photofoyer

Współpraca: Alicja Trusiewicz