Pocztówki z wakacji na obrazach

Od momentu, kiedy konie, wozy i dyliżansy zastąpił wynalazek pana Stevensona, zaczęła się epoka „turyzmu”, zwiedzanie stało się modne. A w ślad za tym rósł popyt na malarstwo przywołujące wyjazdowe wspomnienia.

Z ziemi polskiej do włoskiej

Zaczęło się w renesansie. Pierwszym, który zachwycił się niepowtarzalnym klimatem Wenecji, był Albrecht Dürer. Od jego czasów obowiązkiem każdego kulturalnego człowieka, a zwłaszcza artysty, stały się wyprawy do Italii.

Nasi rodacy podróżowali nie tylko w poszukiwaniu wrażeń – także „za nauką”. Henrykowi Siemiradzkiemu rządowe stypendium dało sześć lat finansowego luzu – co pozwoliło mu wyruszyć na objazd Włoch. Tamtejsza aura, zabytki i historia zaważyły na dalszej twórczości artysty. „Zobaczył Rzym i wszystko przestało dla niego istnieć. To był jego świat, jego powołanie jako artysty” – wspominała córka Siemiradzkiego. Pasją Henryka stał się antyk. Bohaterów ubierał w ciuchy stylizowane na ubrania klasycznych Greków bądź Rzymian i ustawiał ich na tle gorących południowych pejzaży. Wystarczy popatrzeć na słynny obraz „U źródła”. Bo czasem wspomnienia przybierają postać fantazji.

Nie wszyscy śnili na jawie. Byli tacy, którzy wiernie odtwarzali widoki z Włoch. Aleksander Gierymski mieszkał w kraju Dantego kilkakrotnie; w Rzymie zresztą, w szpitalu dla umysłowo chorych, zakończył zbyt krótkie życie. Ale zostawił nam wiele genialnych „pocztówek”: „Piazza del Popolo w Rzymie” czy „Wnętrze bazyliki San Marco w Wenecji”. Ja kocham jego „Park włoski”, kadr ponadczasowy, zanurzony w słońcu, z krótkimi cieniami padającymi od krzewów. Również Józef Pankiewicz – ten, który wraz z Podkowińskim usiłował przenieść impresjonizm na grunt polski – namalował wiele włoskich obrazów i grafik, np. mroczny, tajemniczy „Teatr Marcellusa w Rzymie” – toż to odmalowana „mowa kamieni”. A Jan Stanisławski, który wszystkim kojarzy się z polami porosłymi burzanami? Nawet on, piewca polsko-ukraińskiej przyrody, uległ wdziękom Werony, czego dowodem widok na „Piazza Erbe” czy „Fortecę”. Wreszcie kto by się spodziewał po Oldze Boznańskiej zainteresowania pejzażem? Tymczasem wielka portrecistka „sportretowała” katedrę w Pizie, skąpaną w słonecznym blasku, jasną i nierealną jak jej modele.

Inspiracja we własnym kraju

Od początku XX wieku rośnie sława plenerowych miejscowości (jak u nas Kazimierza czy Zakopanego). W Austrii żyje wielki Gustav Klimt. Nie należy do globtroterów. Owszem, odbył jak trzeba „tour d’Italie”, lecz poza tym jednym wypadem większość wakacji spędza nad austriackim jeziorem Attersee. Tam właśnie powstaje seria pejzaży. Obok niemal abstrakcyjnych przedstawień tafli wodnej i lekkich fal, pojawiają się kadry architektoniczno-przyrodnicze: mury domków w miejscowościach Unterach czy Litzlberg, niemal „wchłonięte” przez pnącza. Róże, dzikie wino, nadbrzeżne drzewa i gęste niskopienne krzaczory porastające wzgórza, odbijające się w jeziorze. Wszechobecne, potężne, przytłaczające. Miejsca, gdzie materia natury dominuje nad tkanką stworzoną przez ludzi.

A jak jest współcześnie? Poszukiwanie wakacyjnych motywów to w sztuce zjawisko coraz rzadsze. Wypada jednak wspomnieć amerykańskich hiperrealistów. Kierunek pojawił się w latach 70. jako odnoga (czy konsekwencja) pop-artu. Co dziwne – trwa do dziś. Pejzaż, a jakże, obecny.

Rys charakterystyczny dla krajobrazów z Nowego Świata? Mieszanka przyrody i techniki. Oto „Sloan’s” – pejzaż uliczny Richarda Estesa. Albo jego „Hotel Plaza” (1991 r.). Tym razem malarz drapaczy chmur i reklam wziął na tapetę budynek wzniesiony w 1907 roku. Ale nie tak po prostu – spojrzał nań z jadącego autobusu. Dziewiętnastokondygnacyjny hotel wydaje się małym domkiem na tle okolicznych wieżowców. Tu ciekawostka. Na początku XX wieku doba w Plaza kosztowała zaledwie dwa i pół dolara – obecnie trzeba zapłacić prawie cztery tysiące. W zabytkowym hotelu nakręcono też niezliczoną ilość filmów, w tym „Funny Girl”, „Bezsenność w Seattle” i „Cotton Club”.

Mnóstwo jest też obrazów-widokówek z innych miast. „Palmy daktylowe” Roberta Bechtle’a wyrosły w San Francisco, „Hotel Albion” pędzla Bertranda Meniela zaś jest dumą Miami Beach. Meniel mieszka we Francji, ale jest fanem amerykańskiej architektury. W „Hotelu Albion” wykorzystał kontrast pomiędzy obłym białym kształtem przedwojennego budynku w stylu art déco a strzępiastą zielenią palm i agresywną formą wielkiego terenowego auta. Także Ralf Goings zderza cywilizacyjne osiągnięcia z naturą: przyroda wyraźnie przegrywa… Kompozycja „Ford Custom pana Smitha” (1974) przedstawia brzydką półciężarówkę na pustym parkingu, gdzie palące słońce wykończyło nawet palmy. Patykowate pnie zwieńczają smętne miotły na poły oklapłych liści. Deprymujący pejzaż, pomimo czystego błękitu nieba. Nie chciałabym tam spędzać wakacji.

Tekst: Monika Małkowska
Fotografie: katalogi galerii i muzeów, Fotochannels, Wikipedia

reklama