

Andrzej Wiktor to mistrz techniki heliograwiury. Jego fotografie są jak malarstwo – mają niepowtarzalny charakter
ArtyściAndrzej Wiktor najpierw poszukuje ciekawych kadrów, potem łączy je ze sobą i buduje malarskie opowieści, używając XIX-wiecznej techniki – heliograwiury.
Z Andrzejem Wiktorem, fotografem, rozmawia Staszek Gieżyński
Heliograwiura... co to właściwie jest?
To moje błogosławieństwo i przekleństwo (śmiech)! A na poważnie, to jedna z technik multiplikowania fotografii. To w niej Nicéphore Niépce, wynalazca fotografii, w 1826 r. utrwalił pierwszy obraz. Mówiąc najkrócej, jest to przeniesienie zdjęcia na miedzianą matrycę i odciśnięcie go na papierze – tak jak grafiki. Papier pigmentowy uczulam w substancji światłoczułej, naświetlam obraz i mam negatyw. Naklejam na blachę miedzianą wypolerowaną na lustro, a potem trawię chlorkiem żelaza, żeby uzyskać zamierzony efekt graficzny. Na końcu nanoszę farbę graficzną i odciskam na szlachetnym papierze.
Uff… skomplikowane! Nasuwa się jednak pytanie: po co to robić? Szczególnie w czasach fotografii cyfrowej.
Najprostsza odpowiedź jest taka, że to najtrwalsza technika fotograficzna. Zwykłe odbitki tracą kolor, utleniają się. Heliograwiura żyje długo. Ma wyjątkowy charakter i wizualność, inną niż grafikai fotografia. Jest mocniejsza w odbiorze, bardziej trójwymiarowa, ma więcej emocji. Wreszcie – chcę robić coś wyjątkowego, wyróżnić się na rynku. Dwadzieścia pięć lat pracuję jako fotograf i ciągle mam głód robienia zdjęć!
Przeczytaj też: Zwierzęce portrety – zachwycające fotografie przyrody Jacka Kusza



Mam wrażenie, że twoje heliograwiury są bardzo malarskie.
Zawsze lubiłem malarstwo, szczególnie Józefa Brandta. I gdzieś to we mnie siedzi. Kiedyś na wystawie pokazywałem zdjęcia rekonstruktorów – husarzy. Jeden z oglądających myślał, że to fotografia obrazu i koniecznie chciał kupić oryginał! Malarskość heliograwiury widać w tym, jak funkcjonuje we wnętrzu. Ona kocha światło, zmienia się wraz z nim. Idealnie buduje atmosferę przestrzeni. Jest bardziej jak obraz niż fotografia.
Co w twojej pracy jest najtrudniejsze?
To ciągła nauka, ja przy tej okazji ponabijałem sobie dużo guzów. Wiele rzeczy ma tutaj znaczenie, choćby temperatura i wilgotność powietrza. Wydaje się, że wszystko jest dobrze, odbijasz i okazuje się, że gdzieś jest błąd. Na dodatek nie da się zrobić odbitki „próbnej”, na byle jakim papierze. Używam najlepszego, bawełnianego i od razu odbijam na nim. Sam go potem suszę i oprawiam. Z jednej matrycy powstaje dwadzieścia pięć odbitek plus trzy autorskie. Potem niszczę płytę. Nie jestem kserokopiarką.

Te prace mają w sobie nostalgię.
Są nostalgiczne, ale nie chciałbym, by były smutne. Kiedyś byłem fanem Beksińskiego, ale doszedłem do wniosku, że otarł się o złą energię. To, co robię, ma być inspirujące. Nazywam te heliograwiury autorskimi alegoriami. Ruszam na miasto z aparatem, fotografuję detale, potem je ze sobą łączę, buduję obraz. Czasem długo czekam, by skończyć kompozycję. Kiedyś brakowało mi gwiazdy do szopki ze świętą rodziną. Żadna jakoś nie pasowała. Znalazłem odpowiednią dopiero w Barcelonie, w Sagrada Familia.
A co ze sztuczną inteligencją? Czy generowane obrazy nie są konkurencją?
Sztuczna inteligencja wyprodukuje każdy obraz, ale on będzie bezduszny. Moje prace są wyjątkowe, bo każda odbitka jest inna. Na efekt wpływają nastrój i emocje – dlatego raz będzie kontrastowa, innym razem ciemniejsza. Matryca jest jak utwór muzyczny, trzeba ją za każdym razem interpretować!
Kontakt z artystą: andrzejwiktor.pl
ZDJĘCIA: Andrzej Wiktor