

Każda rzecz, jaką zrobiłem w sztuce, wynika z obserwowania natury – mówi o swoim malarstwie Andrzej Fogtt
ArtyściAndrzej Fogtt zamiast opowiadać o naturze, woli ją malować. Fascynuje go zwłaszcza woda, w której, jak w lustrze, odbija się, faluje i drży wszystko, co nas otacza.
Z Andrzejem Fogttem rozmawiała Agnieszka Wójcińska
Na pana płótnach natura to feeria kolorowych pociągnięć pędzlem…
Mógłbym opowiadać o niej słowami, ale wolę ją malować czystymi kolorami, bo z nich można zrobić wszystko. Malarstwo to osobny język, a to, co trafia na płótno, to pewne odzwierciedlenie myśli.
A dlaczego natura?
Każda rzecz, jaką zrobiłem w sztuce, wynika z obserwowania natury. Zresztą nie znam wybitnych dzieł, które by się z niej nie wywodziły. Zainteresowałem się nią jako dziecko. Wychowałem się w Poznaniu nad Wartą, uciekałem ze szkoły i całe dnie spędzałem nad rzeką, łowiłem ryby, rysowałem, bawiłem się z kolegami. Miałem cudownych rodziców, którzy na wiele mi pozwalali. Potem kupiłem dom na Pojezierzu Brodnickim, nad samym jeziorem, w środku lasu i tam malowałem. Teraz od lat jeżdżę nad Brdę i to ona jest inspiracją moich obrazów.

Ta rzeka pojawia się w tytule wielu prac.
Bo stała się dla mnie metaforą wody w ogóle. To woda jest pierwszym lustrem tworzącym sztukę, w niej wszystko się odbija i to jest fascynujące. Fotografuję teleobiektywami zbliżenia takich odbić i one są jak jakieś wymyślone twory. Ale maluję też inne rzeki: Bug, nad który jeździmy razem z artystą Stanisławem Bajem, jezioro Dadaj na Mazurach, rzekę Alster w Niemczech.

Pana obrazy kojarzą się z pracami impresjonistów – czerpie pan z nich inspiracje?
Impresjonizm był początkiem malarstwa nowoczesnego. To z niego wyszły najważniejsze zjawiska w sztuce XX w. i współczesnej. Wtedy po raz pierwszy artyści zdjęli z siebie kaganiec realizmu. Ale od tego czasu zrobiliśmy wiele kroków, ja też jestem znacznie dalej, więc trudno mówić o bezpośrednim związku.

Maluje pan ze zdjęć?
Fotografia jest tylko szkicownikiem, służy jako zapalnik dla prac. To zapis faktów, nośnik pewnej prawdy, z której potem buduję obrazy. Pozwala uchwycić jakieś zjawisko w ciągu sekundy, a potem płótno powstaje tygodniami albo miesiącami. To, co zobaczyłem, przetwarzam przez intelekt, wiedzę, to bardzo precyzyjna praca. Aż do momentu, gdy czuję, że w obrazie jest to światło, którego szukam. Dobry obraz, tak jak świetna literatura, musi mieć w sobie rytm, muzykę.
Stworzył pan też kilka tysięcy portretów, a to temat daleki od natury.
Ależ skąd! Człowiek to przecież kawał natury. Raz patrzę na rzekę, raz na ludzi. Choć w przypadku portretów wchodzi w grę psychologia, trzeba dotrzeć do tego, czego nie widać, czyli charakteru. Maluję ludzi, którzy przychodzą do pracowni. Stworzyłem cykl portretów, gdy się zafascynowałem Witkacym, teraz kolejny – zainspirowany Rembrandtem. Zresztą to pierwszy malarz, jakiego poznałem – gdy byłem chłopcem, babcia kupiła mi o nim książkę.

A ostatnio powstał cykl przedstawień potworów zainspirowanych…
...Buczą, ludobójstwem, które dzieje się w Ukrainie. To był odruch, czułem, że muszę coś zrobić. Chciałem znaleźć jakąś alegorię dla tej grozy i odhumanizowania, stąd potwory. Ale nie ciągnę już tego, bo bym oszalał. Profesor Iwona Szmelter zadzwoniła do mnie i powiedziała, żebym nie szedł w to dalej, bo skończę jak Goya, który zwariował, gdy malował „Okropności wojny”. Teraz „Bucza” zajmuje całą salę na mojej wystawie w Muzeum Narodowym w Szczecinie, która potrwa do stycznia.
Kontakt do artysty: fogtt.com.pl
Poznaj również innych polskich artystów i projektantów. Zobacz:
Morze spokoju – w morskich pejzażach Marty Bileckiej najważniejsza jest przyroda
Zwierzęce portrety – zachwycające fotografie przyrody Jacka Kusza
Zdjęcie główne: „Alsterpark”, 2018
Zdjęcia: Galeria Katarzyny Napiórkowskiej, archiwum prywatne