Plakaty Magdy Pilaczyńskiej
ArtyściMagda Pilaczyńska nie chce, żeby jej plakaty tylko zdobiły ściany. Każda z jej prac opowiada jakąś historię. O czym śpiewają kolaże i plakaty Magdy Pilaczyńskiej?
Jesteś znana z dekoracyjnych talerzy, które robisz pod marką Look at Me Plates. A kiedy zaczęłaś projektować plakaty?
Wcześniej niż porcelanę. Mniej więcej 7 lat temu, kiedy przeprowadziłam się z Poznania do Warszawy. Znajomi organizowali targi mody „Ściegi ręczne”. Pierwszy plakat zrobiłam dla nich. Straszne się cieszyłam, że wisiał na ulicy, informował o jakimś wydarzeniu. Lubię, gdy moje prace mają funkcję użytkową, a nie są tylko dekoracją.
Co jest dla ciebie ważne podczas pracy?
Został mi w głowie tytuł wystawy, którą kiedyś widziałam – „Plakat musi śpiewać”. Nie zawsze musi to być głośny hymn, czasem wystarczy cicha piosenka, ale powinien urzekać, przyciągać uwagę. Dlatego ciężko mi zrobić plakat tylko i wyłącznie dekoracyjny. Zawsze chcę, żeby był o czymś.
Skąd bierzesz pomysły?
Wiele zależy od tego, w jakim momencie życia jestem. Tuż po przeprowadzce z Poznania, z której bardzo się cieszyłam, powstała „Warszawa”. Plakat z dziewczyną w czerwonym kapelusiku, do góry nogami, Prudentialem, moim ukochanym warszawskim budynkiem, oraz cytatem z filmu „Skarb” o odbudowie miasta: „I nic mi już nie trzeba, Warszawa, ja i ty, a w górze błękit nieba, ach, to już wystarczy mi”.
Za to „Niewinnych czarodziejów” zrobiłam, gdy byłam w dołku. Ludzie go bardzo lubią, a ja tam widzę smutek.
I co się dzieje dalej?
Często decyduje przypadek i to jest superfajne w tej pracy. Coś sobie zaplanuję, a potem zaczynam żonglować elementami i nagle widzę, że powinno być inaczej. Kiedyś dostałam książeczkę „Cokolwiek myślisz, pomyśl odwrotnie” – i tym hasłem się kieruję. Zamiast małego wstawiam duże, a monochromatyczne zastępuję kolorowym. Stosuję też zasadę Henryka Tomaszewskiego – przygotowując projekt, gromadzę różne elementy, a potem odrzucam te niepotrzebne.
Jakie są twoje bohaterki?
Trochę smutne, nostalgiczne, szukające miłości. Chciałabym być jak one – delikatna, subtelna, wrażliwa. Dziś tych cech brakuje, modny jest wizerunek kobiety silnej, która zdobywa świat. Co nie znaczy, że nie mam w sobie siły, ale nie muszę jej pokazywać.
One są jak z kadrów Zofii Nasierowskiej czy Tadeusza Rolkego albo filmów młodego Andrzeja Wajdy.
Jest we mnie jakaś tęsknota za tym czasem i klimatem. Bardzo lubię tamtą estetykę, wzornictwo – zwężane nóżki, cienkie linie, delikatność, lekkość i kolażowe lepienie z różnych faktur i kolorów. Również kino tamtej epoki: „Niewinni czarodzieje”, „Ostatni dzień lata”, „Do widzenia do jutra” to moje klasyki, oglądałam je w młodości i wciąż uwielbiam. Ale nie jestem rozmarzoną staroświecką panienką z kwiatami we włosach. Nie odżegnuję się od czasów, w których żyjemy, bardzo cenię nowe technologie i używam ich w pracy.
W jaki sposób?
Dzięki komputerowi mogę łatwo połączyć odręczny rysunek, wycinankę, kolaż. Czerpię z różnych obrazków dostępnych w internecie. Czasem bawię się też skanerem i podbijam rozdzielczość starych zdjęć, zmieniam ich ziarnistość, fakturę. Chociaż oczywiście zdarza się, że biorę nożyczki, kolorowe kartony, zdjęcia i wyklejam z nich kolaże. Myślę, że jeśli ktoś ma w głowie pomysł, nie jest ważne, czy zrobi projekt ręcznie czy w komputerze.
Kontakt do artystki: lookatmeplates.com
Jej plakaty możesz kupić na: wallbeing.com
ROZMAWIAŁA: AGNIESZKA WÓJCIŃSKA
ZDJĘCIE ARTYSTKI: MAX ZIELIŃSKI