Zielony zaułek w mieście

Magdalena nie lubi nudy. Nie mogłaby wracać do zwyczajnego, ułożonego domu. Chciała odrobiny szaleństwa.


Dom Magdaleny był porządnie wykończony, ale potwornie nudny. Owej nudzie zaradzić mieli architekci wnętrz Monika i Bojan Wielowiejscy. Zaczęli od wielkiego wybuchu. No, może nie podłożyli bomby, ale i tak dom wyglądał jak po przejściu tornada – wyburzyli prawie wszystkie ściany i klatkę schodową – dzięki temu zaraz za przeszklonym wiatrołapem powstała ogromna przestrzeń.

Wszystko dlatego, że Magdalena to wielbicielka nowoczesności. A nowoczesność wymaga drastycznych kroków. Przy tym jest wymagająca i trudna. Weźmy na przykład tafle białego szkła, które wylądowały w kuchni. – W piekle już czekają na takich wariatów jak my, co to porywają się na rzeczy prawie niemożliwe – śmieje się Magdalena. Ułożenie trzech parometrowych pasów szkła graniczyło z cudem. To dziw, że nic się nie stłukło.

Potem było jeszcze gorzej. Bo oto wymyślili ślimaka na suficie podświetlonego ledowymi listwami. Nie dało się go wyciąć z karton-gipsu, więc został posklejany z kawałków pianki poliuretanowej. Kolory światła? Od białego, przez cieplejszy żółty, aż po fiolety, żeby pasowały do kanap z B&B w salonie. Zachęceni sukcesem podobnego ślimaka zrobili w łazience, ale ten świeci tylko na biało.

Kolor natomiast zapewniają ściany, wcale nie takie zwyczajne: Ania Pabisiak, studentka ASP, wymalowała je w pastele delikatnie przechodzące jedne w drugie. Tuż obok jest niezwykła sypialnia. Niby zamknięta, ale w mgnieniu oka zamienia się w otwartą. To dzięki ścianie ze szkła priva lite, które może być matowe albo (za dotknięciem przycisku na pilocie) przezroczyste. A wtedy widać stąd wielki zegar firmy Alivar nad kominkiem i ogród, który zieleni się za wysokim na dwa piętra oknem w salonie.

Ale najlepszym sposobem na nudę okazała się sztuka. W łazience na półeczce Magdalena ustawiła rzeźby mędrców autorstwa Bożeny Biskupskiej. Każdy z nich przedstawia inne doświadczenie w życiu człowieka i tylko wszyscy razem dają pełnię harmonii. Podczas kąpieli, może właśnie dzięki mędrcom, Magdalenie przychodzą do głowy najfajniejsze pomysły. Ogromna rzeźba stoi też w salonie. – W pracach Henryka Bakalarczyka zakochałam się na lotnisku w Poznaniu, gdzie zobaczyłam jego instalację – wspomina. Z kolei obraz Andrzeja Fogtta trafił do jadalni. Magdalena zaznacza, że to dopiero początek kolekcji.

Teraz na chwilę porzuca śledzenie aukcji, bo przyszedł czas na zmiany. Będą nowe tkaniny. – Każdemu domowi mniej więcej co trzy lata potrzebny jest drobny lifting – twierdzi Magdalena. – Wtedy nie grozi nam nuda.

Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Marek Szymański