Tomek. Gdyby nie został architektem, byłby pewnie znanym rockandrollowcem. Plany pokrzyżował stan wojenny. Grał na gitarze w młodzieżowej kapeli, ale kiedy zabroniono publicznych zgromadzeń, zespół nie wytrzymał próby czasu i rozpadł się. Rozsądek wziął górę nad młodzieńczymi marzeniami.

Tomek skończył Politechnikę Warszawską. Ale wciąż ciągnęło go do przygód. Raz z kolegami wybrał się na wielką wyprawę do Syrii. Rzymskich ruin nietkniętych jeszcze przez archeologów, modlących się muzułmanów i zapachów orientalnych przypraw nie zapomni do końca życia. Potem dwanaście lat mieszkał w Brukseli, gdzie pracował jako architekt i tam poznał swoją przyszłą żonę.

Ania. Gdyby nie została architektem, byłaby podróżniczką. Zaczęło się jeszcze w liceum. Razem ze znajomymi zjeździła całą Europę. Najpierw starym trabantem pojechali do Grecji (zachwyciły ją dzikie miejsca na Peloponezie). Potem kilkunastoletnią skodą wybrali się przez Włochy, Francję i Hiszpanię na Gibraltar. Aż wreszcie poznała Tomka. I czas się zatrzymał. Na chwilę. Wkrótce po świecie zaczęli jeździć razem.

Olga i Pola. Jeszcze nie wiadomo, co z nich wyrośnie. Ale podróżowanie mają we krwi. Po rodzicach. Od małego zwiedzają, podziwiają, smakują. Zaliczyły już Borneo, Meksyk, Indonezję, Filipiny, Tanzanię… – Wyjeżdżamy nawet cztery razy do roku. I zawsze przywozimy jakieś pamiątki, bo to takie nasze pocztówki z wycieczek – mówi Ania. Było więc czym urządzać dom, który rzecz jasna zaprojektowali sami.

Powstawał wolno (działka w warszawskim Wilanowie przechodziła długą i bolesną procedurę odrolniania), ale konsekwentnie – z myślą o egzotycznych dodatkach. W salonie z trawertynowo-granitowym kominkiem stanęła na przykład duża afrykańska rzeźba z Konga. Na ścianach powiesili weneckie maski – nie jakieś suweniry dla turystów, ale prawdziwe dzieła sztuki kupione w galerii niedaleko mostu Rialto.

Stuletnie rzeźby z drewna egzotycznego przytaszczyli aż z Tajlandii: obok jadalni wisi słoń, a w sypialni dziad i baba, którzy strzegą domu przed złymi duchami. No i maska z gigantycznymi uszami – ta dopiero ma historię! Pewnego razu w Brukseli Tomek odwiedził znajomą, która porządkowała właśnie mieszkanie. Na kupie śmieci zobaczył afrykańską maskę. Znajoma powiedziała, że może ją sobie zabrać. Wziął więc i... wrzucił do piwnicy, gdzie przeleżała do czasu, aż zobaczył ją kolega, pasjonat sztuki prymitywnej. Okazało się, że maska jest autentyczna i przedstawia młodą kobietę z Nigerii. Awansowała – dziś wisi na honorowym miejscu w salonie.

Ale dom w Wilanowie urządziły nie tylko pamiątki, także... instrumenty. Cztery gitary Tomka zmieścili bez problemu, ale gdy pojawił się fortepian, zrobiło się ciasno. Już wcześniej myśleli o rozbudowie domu, ale to nowy nabytek przesądził sprawę. Powiększyli dom. Wtedy bez problemu zmieścił się pokój muzyczny dla Tomka i pracowania malarska Ani. Spędzają tam każdą wolną chwilę, oczywiście do czasu, aż znów nie pogna ich w świat.


Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Marek Szymański

reklama