Władysław Strzemiński - życie i twórczość

Przed wojną oskarżano go o bolszewizm, po wojnie o uprawianie sztuki zgniłego Zachodu. A Władysław Strzemiński po prostu był wierny awangardzie.

Ludzie zostają artystami z różnych powodów. Jedni od dziecka czują powołanie i za jego głosem podążają, innych inspirują rodzice czy środowisko. Władysława Strzemińskiego na drogę sztuki skierował granat ręczny. Skutecznie zakończył jego karierę wojskową i dał mu dużo czasu na inne zajęcia. Takie jak rysowanie i malowanie.

Władysław Strzemiński: talent i młoda pielęgniarka

Mały Władek od dzieciństwa przygotowywany był do życia w wojskowym rygorze. Jedenastoletniego chłopca rodzice wysłali do Korpusu Kadetów im. Aleksandra II w Moskwie. Siedem lat później wstąpił do Wojskowej Szkoły Inżynieryjnej w Petersburgu. Wyszedł z niej jako oficer-saper i dostał przydział do I Dywizji Kaukaskiej. Tak się złożyło, że akurat niejaki Gawriło Prinzip zastrzelił arcyksięcia Ferdynanda z małżonką, co dało pretekst do ogólnoeuropejskiej rzezi. Władek skierowany został do Twierdzy Osowiec, którą opisywał jako miejsce głodu, smrodu i powszechnie pleniącej się wszawicy.

Nadeszła wreszcie feralna noc, w której swoją rolę, niczym strzelba u Czechowa, odegrał wspomniany wcześniej granat. Był maj, oddział Strzemińskiego dotarł do miejscowości Pierszaje na Białorusi. Wychodzący z okopu żołnierz potknął się, upuszczając odbezpieczony granat, który wpadł do sąsiedniego rowu. Rozpętało się piekło, a gdy dym opadł, spod sterty trupów wydobyto poszatkowanego odłamkami Strzemińskiego. Stracił dwie trzecie prawej nogi, połowę lewej ręki, szrapnel uszkodził mu prawe oko.

Następne dwa lata Władek spędził w moskiewskim szpitalu im. Prochorowa. By zabić jakoś czas rekonwalescencji, zaczął rysować i malować. Na dodatek poznał młodą pielęgniarkę – ochotniczkę, która była zainteresowana problemami sztuki. Nazywała się Katarzyna Kobro i parę lat później została jego żoną.

Władysław Strzemiński z Malewiczem i Chagallem

Już od samego początku ranny żołnierz zrobił duże wrażenie na dziewczynie. Był, jak pisała córka pary, Nika Strzemińska, „przystojny, wysoki, bardzo męski”, miał „wspaniałe, sugestywnie patrzące, błękitne oczy”. Łączyła ich miłość do sztuki, bo Kobro chciała zostać rzeźbiarką. Znajomość urwała się na jakiś czas, gdy Katarzyna podjęła wymarzone studia, ale znów odnaleźli się, bo Strzemiński zapisał się na zajęcia do Wolnych Pracowni Artystycznych w Moskwie. Potem, zupełnie niezależnie, przenieśli się do Smoleńska. Tam zamieszkali razem i wzięli ślub. Kobro poinformowała o tym rodzinę listownie: „A tak przy okazji to wyszłam za mąż”. Smoleńsk był centrum nowoczesnego myślenia o sztuce, pracował tam Malewicz i Lisicki, pojawiał się Chagall.

Władek był już wtedy rozpoznawanym artystą i zaangażował się w szerzenie najnowszych trendów sztuki. Życie osobiste także dostarczało mu wiele satysfakcji – młoda żona była zakochana w nim na zabój. Nika Strzemińska pisała, że ojciec był towarzyski, choć z pewnością miał wiele związanych z kalectwem kompleksów, „szczególnie w dziedzinie kontaktów intymnych”. Jednak „matka na pewno zrobiła, co możliwe, by go od tych kompleksów uwolnić”.

Wspólne życie i praca w Smoleńsku przerwane zostały decyzją o wyjeździe do Polski. Czemu Strzemiński ją podjął? Nie wiadomo. Może był to zryw patriotyzmu powodowany właśnie zakończoną wojną polsko-radziecką. Bardziej jednak prawdopodobne, że miało to związek z sytuacją rosyjskiej awangardy po rewolucji. Nowatorskie idee nie trafiły na podatny grunt, lud nie rozumiał eksperymentów. Wielcy twórcy – Chagall, Kandinsky, Malewicz – opuścili Smoleńsk. Tak czy owak Strzemińscy pojechali do Polski. Na granicy aresztowano ich i oskarżono o szpiegostwo na rzecz Rosji, zostali jednak zwolnieni.


W tym czasie, na początku lat 20., pojawiły się pierwsze oznaki małżeńskiego kryzysu. Kobro czuła się wyobcowana, nie znała polskiego, na dodatek rodzina Strzemińskiego jej nie akceptowała. Wyjechała do bliskich, do Rygi. Jednak w 1924 roku małżonkowie wzięli ślub kościelny, Katarzyna otrzymała polskie obywatelstwo i wydawało się, że jest lepiej. Strzemiński nawiązał kontakt z twórcami awangardy, współpracował z pismem „Zwrotnica” i grupą „Blok”. Jednocześnie zarabiał na życie, pracując po wsiach jako nauczyciel.

Małżonkowie ledwie wiązali koniec z końcem, ale życie twórcze kwitło. Powstała awangardowa grupa „Praesens”, Kobro i Strzemiński napisali teoretyczną książkę „Kompozycja przestrzeni”. Jednocześnie malarz pielgrzymował po urzędach, starając się o ustanowienie w Warszawie Kolekcji Sztuki Nowoczesnej, której eksponaty byłyby darowizną od malarzy. Urzędnicy nie byli jednak zainteresowani. Projekt udało się zrealizować w Łodzi, gdzie w końcu sami się przeprowadzili.

Przełomem w życiu malarza okazało się przyznanie mu Nagrody Artystycznej Miasta Łodzi. Dla biedującego małżeństwa suma dziesięciu tysięcy złotych była bogactwem niewyobrażalnym. Nie obyło się jednak bez skandalu. Przeciwnicy awangardy zorganizowali protest, niosąc transparenty z napisem „Precz z bolszewizmem w sztuce”, nazwali malarza „trucicielem”. Pojawiły się złośliwe uwagi, że nagroda jest „zapomogą dla inwalidy”. Artysta bardzo to przeżył. Ale gotówka pozwoliła na wakacje w Chałupach, a potem w Zakopanem. Tam poznali Witkacego, który nie przypadł Strzemińskiemu do gustu. Kobro za to serdecznie go polubiła, a Witkacy namalował jej portret.

Dla Kobro życie ze Strzemińskim było uciążliwe. Musiała mu wszystko przygotować, kroić jedzenie, czasem pomagać chodzić. Rzeźbiarka mówiła, że przez wiele lat Władek był jej dzieckiem. Gdy urodziła się ich córka Jakobina (zwana Niką), obowiązków przybyło. Podczas wojny ich sytuacja była tragiczna. Uciekli na wieś, a Katarzyna została jedynym żywicielem rodziny. Pomagała innym gospodyniom w obejściu i masowała stopy staruszkom za miskę jedzenia. Dziecku niczego nie brakowało, ale rodzice głodowali.

Małżonkowie zaczęli się od siebie oddalać, wręcz nienawidzić. Sfrustrowany artysta bijał żonę, najczęściej swoimi kulami, i stracił dla niej szacunek, gdy ta z powodu trudnej sytuacji materialnej podpisała „listę rosyjską” – zdeklarowała się jako obywatelka rosyjska (jej rodzina, co prawda, pochodziła z Litwy, mieszkała jednak na Łotwie). Obecność na owej liście dawała dodatkowe kartki żywnościowe.

W zamęcie wojny i wzajemnej nienawiści udało się osiągnąć jedną rzecz: uratować międzywojenny dorobek obojga artystów. Ich łódzkie mieszkanie zajęła inna rodzina. Obrazy trafiły do piwnicy, zaś rzeźby na śmietnik. Powstał sprytny plan: malarz Jerzy Krauze przebrał się w niemiecki mundur i w towarzystwie Kobro i jej siostry pojechał do mieszkania. Widząc Niemca, nowa lokatorka wydała wszystkie płótna i wskazała wysypisko, gdzie leżały rzeźby.

Koniec wojny był też końcem ich małżeństwa. Artysta wyprowadził się z domu i przyjął posadę nauczyciela akademickiego. Studenci go uwielbiali, a Kobro – nienawistnie nazywana przez męża von Kobrą – swoim uczniom mówiła, by słuchali Strzemińskiego, „bo on się na sztuce zna”. Nauczycielską posadę malarz utrzymał do 1950 roku. Wtedy decyzją ministra kultury i sztuki został zwolniony w trybie natychmiastowym. Awangardowy artysta o niewyparzonej gębie, który twierdził, że „terroretycy sztuki narzucają socrealizm”, nie nadawał się do piastowania odpowiedzialnego stanowiska.

Bezrobotny Strzemiński zajął się chałturami – malowaniem witryn sklepowych. Szło mu niełatwo – kalece trudno wspinać się po drabinie. Ciągle tworzył, ale malował temperami, bo nie stać go było na farby olejne. W 1951 roku zasłabł na ulicy i trafił do szpitala. Tam zdiagnozowano postępującą gruźlicę, właściwie bez szansy wyleczenia. Pojawiła się iskra nadziei na zdobycie pieniędzy na leki.

Akurat powstawał projekt nowej kawiarni. Architekt zainteresował się rysunkiem Strzemińskiego, przedstawiającym Murzynów niosących worki z kawą. Cenzurze powiedziano, że praca ma tytuł „Wyzysk kolonialny” i ustalono, że na jej podstawie wykonana zostanie na ścianie płaskorzeźba. Pracy podjął się były student malarza – Stefan Krygier.

Gdy była gotowa, przyszło czterech panów ze ZPAP-u i stwierdziło, że należy ją zniszczyć. Twórcy odwoływali się do ludowej sztuki Afryki, prosili i błagali, ale na nic to się zdało. Ostatnie dzieło Władysława Strzemińskiego skuto ze ściany, pieniędzy nie wypłacono. Malarz zmarł w szpitalu 28 grudnia 1952 roku.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Muzeum Sztuki w Łodzi/www.msl.org.pl, Forum, Narodowe Archiwum Cyfrowe
Wykorzystano: Nika Strzemińska‚ „Sztuka, Miłość i Nienawiść”, Warszawa 2001; Zofia Baranowicz, „Władysław Strzemiński“, Warszawa 1984; Janusz Zagrodzki, ed., „Władysław Strzemiński – in memoriam“, Łódź 1988. 

reklama