Zawsze, kiedy słyszę o Augustowie, w duszy zaczyna mi grać: „Augustowskie noce. Nad brzegami drzemiące. Noce parne, gorące. Osłonięte przez mgłę” – ta opowieść też będzie o Augustowie, ale innym, gdzie noce są znacznie piękniejsze niż w mazurskim miasteczku z piosenki.

Niecałe 100 kilometrów od Warszawy jest mała wioska Augustowo. Nie ma tu wodociągu, kanalizacji, internetu ani nawet kawałka asfaltu. Za to nocą jest tak cicho i ciemno, że niektórzy nie mogą się nadziwić, że tak może być, a jedyny hałas, jaki słychać o tej porze, to kumkanie.

Kilka lat temu w pewnej gazecie pojawiło się ogłoszenie: „Sprzedam 3-hektarowe gospodarstwo z domem w Augustowie” i wpadło w ręce Tomkowi oraz Eli – architektom krajobrazu, którzy przygotowywali się właśnie do małej rewolucji w życiu. Postanowili zostawić miasto dla jakiejś uroczej prowincji. Siedlisko kupili zimą i byli zachwyceni, za to wiosna trochę popsuła im humory. Odsłoniła niemiłosiernie zaśmiecone podwórko – oj, warszawscy pijaczkowie, zbieracze złomu byliby zachwyceni! Poza tym okazało się, że mają dom na... wyspie.

Wiosenne roztopy i ulewy zalały okoliczne łąki, pola i niemal całą ich działkę, poza kawałkiem podwórka oraz domem, do którego można się było dostać tylko wąziutką wysypaną żwirem drogą. Jeszcze tego samego roku, wiosną, zatrudnili ekipę górali, a ci w sześć tygodni rozmontowali dom, położyli nowe fundamenty, a potem chałupę po liftingu raz jeszcze złożyli i pojechali budować domy do Skandynawii.

Mogłoby się zdawać, że gdy architekci krajobrazu dostaną już ogród w swoje ręce, zaraz „wymyślą” go od początku. Tymczasem Tomek z Elą pierwszeństwo oddali naturze. Dlatego mają pola maków, margerytek i całe mnóstwo innych polnych kwiatów. A gdy sadzili nowe rośliny, wybierali takie, które pasowały do tego miejsca i łatwo się tu przyjmowały. Z jedną tylko rośliną Ela miała kłopoty. Była to liatria kłosowa. Dopiero po dwóch latach wyrosło „dwie i pół sadzonki”, ale w następnym już całe poletko.

Ich ogród – jak mówią gospodarze – to pełna improwizacja i każdego roku wygląda inaczej. Tomek kupuje w mieście rośliny, które wydają mu się ciekawe, a Ela decyduje o tym, gdzie będą rosły. To oni zapoczątkowali we wsi modę na słoneczniki, margerytki, ostróżki i… stawy. Tuż za ogrodzeniem wykopali staw, w którym po kilka razy dziennie kąpie się ich ukochany labrador Acer.

Jest tam mnóstwo żab, wiosną i latem przylatują dzikie kaczki, czaple, bociany, nawet te niezwykle rzadkie – czarne. Trochę dalej pozwolili wyrosnąć małemu brzozowemu zagajnikowi. Teraz w pobliżu wyleguje się sarna z młodymi, a oni chodzą do zagajnika na kozaki i prawdziwki. Znajomi, którzy chętnie odwiedzają Tomka i Elę, lubią żartować, że można żyć nawet na sezonowej wyspie bez asfaltowej drogi i internetu, jeśli tylko czuje się prawdziwy zapach lata.


Tekst: Patryk Grycewicz
Zdjęcia: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta

reklama