Niektórzy miesiącami szukają cudownych miejsc na wakacje, ale nie Ania i Harry. U siebie mają wszystko, czego potrzeba do szczęścia: las, rzekę, dzikie ptaki i dom, z którym trudno się rozstać.

Dom pod polskimi dębami

Wysoka skarpa, łąki, po których malowniczo wije się rzeka, olbrzymie dęby. Od strony drogi działka wygląda jak gęsty las. Ania z mężem jeździli po okolicy i szukali ciekawego miejsca. Dużo podróżowali po świecie i na razie nie planowali sprowadzać się do Polski, ale kto wie, co zdarzy się za kilka lat. – Nagle Harry zauważył te niesamowite drzewa i ogłoszenie na parkanie. Zatrzymaliśmy samochód i weszliśmy przez dziurę w płocie – opowiada Ania. – Stał tu poczerniały domek, działka była zarośnięta, ale ze skarpy rozpościerał się niesamowity widok. Od razu zaczęliśmy negocjować cenę.

I tak z powodu dębów zostali właścicielami 1,5 h lasu w parku krajobrazowym, a rodzina wróciła na stałe do Polski. Trzeba było coś wybudować. Ania: – Zajęło nam to półtora roku. Mamy fajnego architekta, który doskonale nas rozumie. My proponujemy układ pomieszczeń, a on potem porządkuje te pomysły i ubiera w rysunki techniczne. Wykończenie i umeblowanie jest zawsze nasze, więc niektóre meble, na przykład kuchnię, zaprojektowałam sama.

Skandynawsko-holenderski styl: mało mebli, dużo miejsca

Mąż jest Holendrem, ale wcale nie chciał wracać do siebie. – Mówi, że tam wszystko jest na wymiar, co mnie się akurat podoba – śmieje się Ania. – On jednak woli nasze krajobrazy.

To, że w parku niewiele można wycinać, akurat im nie przeszkadzało. Pilnowali każdego drzewa, żeby broń Boże nie zadrapały go samochody ekipy budowlanej. Las zagląda do domu z każdej strony. Ania ułatwiła mu zresztą zadanie – olbrzymie okna dosłownie zapraszają zieleń do salonu, kuchni, sypialni. Willa spływa tarasami z pagórka otoczonego przez sosny. – Mieszkaliśmy na kilku kontynentach, w różnych domach i nasze doświadczenia przenieśliśmy tu. Mamy zdecydowanie skandynawsko-holenderskie podejście. Praktyczne: dużo miejsca – dzieciaki mogą w domu robić nawet zawody na rolkach; mało mebli – żeby było łatwo sprzątać. Unikamy bibelotów, jeśli widzę, że zaczynamy w nie obrastać, robimy czyszczenie.

Jasne kolory, lniane i bawełniane tkaniny

Co jeszcze podpatrzyli w innych krajach? Jasne kolory, lniane i bawełniane tkaniny, kamień na posadzkach (belgijski), naturalne drewno (olejowany dąb), biało-kobaltową holenderską terakotę. Zwykle podział w domach jest oczywisty: parter do spotkań i imprezowania, góra prywatna. Ale nie u Ani i Harry’ego. Tu piętro należy do czwórki dzieci, a na parterze niemal w każdym miejscu widać ich obecność. Świetnym przykładem jest ściana w kuchni pomalowana tablicową farbą. Dziewczynki na niej bazgrzą, a Ania planuje tydzień. – Ciągle mi się myli, kto ma jakie zajęcia po szkole – śmieje się. Trzeba to wszystko rozrysować, bo inaczej grozi nam kompletny chaos.

Dom z domkiem na drzewie

Dom jest otwarty nie tylko na zieleń, ale i na ludzi – dzieci mają mnóstwo przyjaciół, wpadają się pobawić, zanocować. W ogóle miejsce, które szykowali sobie na emeryturę, okazało się wymarzone dla młodszego pokolenia. – Chcieliśmy, żeby 6-letnie bliźniaczki oraz starsza córka i syn chowali się blisko natury. Tu, raptem 20 kilometrów od Pałacu Kultury, mają wszystko, co trzeba. Zamiast przed komputerem siedzą w domku na drzewie albo jeżdżą na deskach po tarasach. Sąsiad weterynarz ma konie. Zimą na skarpie całe towarzystwo szusuje na snowboardach i sankach.

Dom szczęśliwych ludzi

Rzeczka, która regularnie zalewa okoliczne łąki, ich traktuje po przyjacielsku i nie podmywa skarpy, a gdy woda zamarza na polach, dzieciarnia śmiga za domem na łyżwach. Latem – spływy kajakowe. Bajka. Można powiosłować aż 14 kilometrów w stronę Wisły.

Jedyny problem – Harry ma alergię, więc psy i koty odpadają. Za to wokół domu jest mnóstwo ptaków. Powiesili kilkanaście kolorowych budek i wiosną podglądają, kto i gdzie się wprowadził. Kupili nawet jeden domek z kamerką, żeby widzieć, jak się lęgną pisklaki. – Dzięcioł rozbójnik rozkuł wejście, żeby wykraść małe, musieliśmy więc założyć specjalne metalowe tarcze przy wlotach – opowiada Anna. – W tym roku w budce zamieszkały kopciuszki.

Latem dzieci prowadzą „hotel” dla zwierzaków znajomych: niańczą trzy chomiki, cztery świnki morskie, żółwia, rybkę. Po tarasie kica królik.

Na ścianie w holu jest napis: „Life is not measured by the numbers od breaths we take, but the moments that take our breath of away” („Nie mierzymy życia liczbą oddechów, ale chwilami, które zapierają nam dech w piersiach). Nic dodać, nic ująć.

Tekst: Joanna Halena
Stylizacja: Dorota Karpińska
Zdjęcia: Aleksander Rutkowski

reklama