Czy można zachorować na... Toskanię. A i owszem. Choroba objawia się obsesją kupowania domów. Ilaria ma ich już siedem.

Niektórym trudno w to uwierzyć, ale kiedyś Toskanią mało kto się interesował – opowiada ze śmiechem Ilaria Miani, właścicielka XVII-wiecznego domu w dolinie Val d’Orcia. Ją samą przywiodły w te rejony wspomnienia dzieciństwa spędzanego w posiadłości babci – I Collazzi. Dom miał ponoć zaprojektować sam Michał Anioł. Ten powrót wyglądał tak: jest koniec lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, ona wraz ze swoim chłopakiem (dziś mężem) krążą po wsiach i bezdrożach na motocyklu. Fascynują ich stare, rozpadające się chałupy, które namiętnie fotografują.

– Było tu zupełnie pusto, a ruiny symbolizowały dla mnie upadek prostego, wiejskiego stylu życia – wspomina Ilaria. Nikt nawet nie myślał, żeby ratować architekturę czy lokalną tradycję.

W 1978 roku kupiła swój pierwszy toskański dom. Minęło trzydzieści lat i z jednego domu zrobiło się... siedem. Właścicielka przyznaje się bez skrępowania do „toskańskiej obsesji”, na którą – według niej szczęśliwie – zapadła. – Mam potrzebę przywracania piękna opuszczonym miejscom, odnajdywania ich zagubionego ducha – mówi. Odremontowane domy wynajmuje turystom. Jej oczkiem w głowie jest willa Cesare, w pobliżu miasteczka Contignano.

Kamienny, w kształcie litery L, jest dawnym folwarkiem, który pełnił także funkcje obronne. Niegdyś żyli w nim razem ludzie i zwierzęta. Dziś folwark stał się przestronną willą z ośmioma sypialniami i podgrzewanym basenem. – Musieliśmy położyć nowy dach, wybudować schody na piętro, wyburzyć część ścian i zorganizować całą przestrzeń od nowa – opowiada Ilaria. Powstały też dwa przestronne kamienne patia: jedno jest „zewnętrzną jadalnią”, drugie „salonem”. Za budulec posłużyły kamienie, które przez wieki leżały na głównym piazza w Arezzo. Po prostu część starych płyt wymieniono, a Ilaria je odkupiła.

Wnętrze folwarku to esencja stylu, który gospodyni wypracowała przez lata. Zawsze była wrażliwa na kolor, proporcje i kształt – w końcu studiowała historię sztuki. Potem robiła piękne ramy do obrazów. Gdy zapadła na „toskańską chorobę”, postanowiła projektować też meble i dodatki. Proste, nowoczesne, lecz inspirowane miejscową tradycją. Takie również są wnętrza wszystkich siedmiu domów.

– Na szczęście minęły już czasy, gdy stylowy projekt oznaczał zapchanie wnętrz antykami – zauważa Ilaria. Swój pomysł na dom określa jako „grę z pustką”. Bo liczy się nie tylko to, co przestrzeń wypełnia, ale także ona sama. Dlatego w willi Cesare przedmioty są praktycznym dopełnieniem. – Moje meble powstają z potrzeby wygody, nie zapełnienia wnętrza – mówi właścicielka. Znajdziemy tu obok siebie surowe, drewniane stoły i składane krzesła inspirowane angielskimi meblami kolonialnymi; solidne łoża z baldachimem obok dizajnerskich metalowych łóżek na kółkach czy wreszcie klasyczne, kryte kolorową tkaniną kanapy zestawione z lampami o abażurach w kształcie sześcianu lub ściętej piramidy.

Ważny jest kolor: ściany pomalowała wapiennymi farbami w ziemistych odcieniach szarości i żółci. To subtelne połączenie z kamienną elewacją budynku i sygnał, że dom tworzy nie tylko to, co wewnątrz, ale i na zewnątrz. – Lubię myśleć, że moje domy nie są projektowane – mówi Ilaria. – One są raczej niedoprojektowane, bo brak w nich wycyzelowanych detali czy wymyślnych rozwiązań. Meble można przestawiać, a charakter wnętrza się nie zmieni.

Pracę Ilarii Miani docenili projektanci wnętrz i media. Jakiś czas temu włoska telewizja pokazała dokument o toskańskim życiu zatytułowany „Styl Miani”. Dla niej samej najważniejsze jest jednak to, że dzięki pracy udaje jej się zachować wspomnienie szczęśliwych chwil: dzieciństwa u babci i motocyklowych wędrówek z aparatem.


Tekst: Cote Maison/East News
Tłumaczenie: Stanisław Gieżyński
Fotografie: Bernard Touillon/Cote Sud/Cote Maison/East News

reklama