W Nowym Jorku ma ogromny dom i ciszę, na Nowym Świecie gwarne mieszkanie. Dwa miejsca, dwa paszporty, dwie kultury. Tylko pomysł na życie jeden – wszystko robić z pasją!

  Krystyna Muhlbauer, Polka albo Amerykanka, jak kto woli, ponad dwadzieścia lat temu wyjechała do Stanów z optymistycznym przekonaniem, że żyć można wszędzie, byleby się miało jakiś pomysł. Ona miała. Ze słowiańską fantazją zaczęła projektować amerykańskie wnętrza. Niewyobrażalne, że ta filigranowa kobieta potrafi sama wybudować dom, od fundamentów aż po dach, po drodze nie zapominając o urządzeniu go w środku i o ogrodzie. A na koniec intratnie wszystko sprzeda, zostawiwszy w domu – jak mówi – swoją dobrą energię.

Trudno się dziwić, że na domy i mieszkania tworzone z takim entuzjazmem amatorów nie brakuje. Na świątecznym pokazie jej amerykańskiego domu w Sac Harbour, miejscu ulubionym przez nowojorskie wyższe sfery, przewinęło się sześćset osób. Posypały się kolejne propozycje pracy, a zachwytom nie było końca. Kilka lat temu Krystyna zatęskniła za Polską i zdecydowała, że kupi tu mieszkanie, żeby nie tułać się po hotelach, kiedy zechce odwiedzić stare kąty.

Znalazła je, ale z tak brzydkimi rzeczami, że nawet właściciele nie chcieli ich zabrać. Za to w wyjątkowym miejscu – w klasycystycznej kamienicy przy jednej z najdroższych ulic Europy. Warszawski Nowy Świat, na początku XX wieku wybrukowany drewnianą kostką tłumiącą hałas przejeżdżających powozów, to dziś tętniące całą dobę serce miasta. Ale tego Krystyna szukała – miało być głośno i w centrum, żeby było czuć miasto, bo spokój ma w amerykańskiej posiadłości. Tam pod okna podchodzą jelenie, a życie toczy się małomiasteczkowym rytmem, który od lat nadają potężne bogate rody i sławy show-biznesu, takie jak Sarah Jessica Parker, Bruce Willis, Renée Zellweger.

Ze Stanów w paczkach przyleciały zasuszone hortensje z amerykańskiego ogrodu, stuletnie opalizujące klosze Tiffany do kinkietów w przedpokoju, drzwiczki kuchennej szafki na wzór dla polskiego stolarza, zielony jedwabny żyrandol, dywany typu aubusson (chińskie, wełniane, ręcznie robione). Także za oceanem powstał pomysł na wnętrze. Tak konkretny, że w trzy miesiące mieszkanie było jak nowe. Na miejscu kuchni powstała łazienka z oknem, na miejscu łazienki – garderoba i pralnia, a w jednym z trzech pokoi – duża kuchnia.

Podłogi zostały wymienione i zabejcowane na ciemny kolor, ściany z własnoręcznie położoną sztablaturą pomalowane na oliwkowo, a wysoki cokół i listwa pod sufitem obiegły całe mieszkanie, dzięki czemu zrobiło się ciepło i przytulnie. Wysokie drzwi z kryształowymi fazowanymi szybami, które ktoś zamówił u stolarza i nie odebrał, Krystyna odkupiła i wpasowała między kuchnię a salon – żeby je zmieścić, trzeba było powiększyć otwór w ścianie.

Na końcu stanęły meble kupione na Kole i w okolicznych antykwariatach. Wtedy ta amerykańsko-polska unia zaczęła stanowić całość. I kto teraz nie zgodzi się z Krystyną, która zwykła powtarzać, że amerykański styl i słowiański romantyzm to melanż, który zawsze dobrze się sprawdza.


Tekst i stylizacja: Ewa Orłoś
Fotografie: Joanna Siedlar

reklama