Pasja potrafi wywrócić życie do góry nogami! Paulina i Tomek kupili 10 hektarów ziemi, wybudowali stajnie dla 25 koni, pokoje gościnne dla ponad 30 osób, dwa boiska i zimową arenę. Wszystko po to, by z przyjaciółmi grać w polo! Oboje lubią podróże. Zawsze dużo wyjeżdżali, za słońcem, przygodą, nowymi wrażeniami. Ale kiedy kilka lat temu wybierali się na wycieczkę do Argentyny, nie przypuszczali, że przywiozą stamtąd pasję.

Tę pasję wymyślili brytyjscy żołnierze stacjonujący w Indiach, ale to w Argentynie polo jest sportem narodowym i grają w nie nawet czterolatki. To właśnie tam Paulina i Tomek wsiedli po raz pierwszy na konia i wzięli do ręki długi bambusowy kij. Kłopot w tym, że w Argentynie w polo można grać wszędzie, a w Polsce jeszcze kilka lat temu był tylko jeden klub. Teraz są już trzy. Klub Tomka i Pauliny jest właśnie tym trzecim – w pobliżu Chojnowskiego Parku Krajobrazowego, w Jaroszowej Woli.

Kluby polo, jak mówi Paulina, nie oszałamiają jakimś przesadnym przepychem czy zbytkiem. Są gustowne, komfortowe, ale ascetyczne. Zazwyczaj urządzone z brytyjską elegancją, czyli dużo skór, brązy, beże, jeździeckie akcesoria. I taki właśnie był ich pierwszy pomysł, ale ostatecznie Paulina doszła do wniosku, że połączy swoje dwie wielkie miłości: polo i... Prowansję. I choć znajomi odradzali ten stylistyczny mezalians, postanowiła zaryzykować. Z pomocą projektantki Bożeny Kocój dokonały tego, co z początku wydawało się niemożliwe.

Klub ma dwa piętra: na dole znajdują się stajnie i kuchnia, a na górze 12 pokoi gościnnych z łazienkami oraz apartament Pauliny i Tomka, który jest jednocześnie miejscem wspólnych spotkań. To właśnie tam, w salonie połączonym z kuchnią, znajduje się okno wychodzące na boisko do gry w polo. Takie okno jest obowiązkowe. Salon urządzili we wspomnianym już stylu brytyjskim. Wyjątkowe są za to pokoje gościnne i sypialnia gospodarzy. Każdy w innym kolorze i każdy nawiązuje do innej rosnącej w Prowansji rośliny. Jest pokój lawendowy, oliwkowy, różany, tymiankowy, dmuchawcowy, ptasi, jarzębinowy, a także „Rue de Provance”, czyli prowansalska uliczka.

Kluby polo zawsze znajdują się w miejscach zacisznych, gdzie nie dociera hałas miasta i gdzie można skupić się wyłącznie na grze. Do tego kontakt z naturą, spokój, duch rywalizacji i… koniecznie bogate życie towarzyskie. Bo polo jest bardzo towarzyskie. Gra się krótko, ale za to intensywnie.

Mecz składa się z czterech siedmioipółminutowych chukkerów, po których jeźdźcy zmieniają konie, a kibice, czyli rodzina i znajomi, wychodzą w tym czasie na boisko, żeby udeptać wzruszoną przez konie murawę. Po skończonej grze jeźdźcy oraz kibice jedzą lunch. Potem jest wspólny spacer albo konna przejażdżka, a na końcu kolacja, która zazwyczaj przeciąga się do późnej nocy.

Mecze odbywają się w soboty w południe i w niedzielę rano. Dla najbardziej zagorzałych graczy są jeszcze tak zwane „practice chukkery” – w środę. Jeździć konno i trenować można tu – pod okiem mistrzów z Argentyny – przez cały tydzień. Z wyjątkiem poniedziałków, bo wtedy na całym świecie konie, stajenni, trenerzy i gracze mają wolne. Trenuje się na „polo ponies” – specjalnych koniach sprowadzonych z Argentyny, mniejszych i spokojniejszych. A dla bardzo początkujących graczy w pobliżu boiska stoi wyjątkowo cierpliwe zwierzę – koń drewniany.

Dla Tomka i Pauliny polo to styl życia. Do którego zresztą gorąco wszystkich zachęcają: – Jeżeli ktoś lubi spędzać czas na łonie natury, kocha zwierzęta i chciałby się oderwać od miasta. to chyba nie ma nic piękniejszego niż galop na koniu i dźwięk dobrze uderzonej piłki – zapewniają.


Tekst: Patryk Grycewicz
Fotografie: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta
Stylizacja: Bożena Kocój, Małgorzata Sałyga
Kontakt: www.warsawpoloclub.pl
Za pomoc w przygotowaniu sesji dziękujemy Fabryce Wnętrz i Boutique Pierrot.