Wygląda na to, że Ludivine i Stéphane wreszcie znaleźli dom dla siebie i piątki dzieci. Do ośmiu razy sztuka. I pomyśleć, że kiedyś był to... stary szpital. 

Można by o tej francuskiej parze nakręcić kiedyś film. Byłaby to historia romantyczna, wzbogacona elementami komedii pomyłek. Bo co powiedzieć na akcję, w której Ludivine i Stéphane znajdują jakiś stary dom, remontują go, wprowadzają się i wtedy okazuje się, że właściwie trzeba szukać nowego, bo dziecko jest w drodze?

Z podejrzaną regularnością, co dwa lata, całe towarzystwo przenosi się z miejsca na miejsce z tego samego powodu. Z siedmioma remontami na koncie są już nie do zdarcia i wtedy właśnie pojawia się największa pokusa – zaniedbany, ale stylowy pustostan w postaci starego szpitala na przedmieściach Bordeaux. Wreszcie ma tyle pokoi, ile trzeba, a nawet z nawiązką… 

Zaprawieni w remontowych bojach decydują się kupić nieruchomość, mocno zachęceni rozłożystą katalpą rzucającą cień na okolice basenu. No i budynek jest z kamienia – ziściłoby się ich skryte marzenie.

Zadanie mają o tyle ułatwione, że oboje wkręcili się już w urządzanie wnętrz. Z przeprowadzeniem metamorfozy szpitala w rodzinną posiadłość zmieścili się w pięciu miesiącach! Najwięcej zamieszania było w środkowej części domu, gdzie wyburzyli stropy nad przyszłą częścią dzienną, by wpuścić do niej jak najwięcej światła. Rozmyślali nad zamaszyście kręconymi schodami na górne piętro, ale ostatecznie postawili na tarasowe, z ażurowymi stopniami.

{google_adsense}

Stéphane, właściciel firmy metalurgicznej specjalizującej się w pracach spawalniczych, miał duże pole do popisu. – Powstał efekt katedry – śmieją się właściciele i pokazują kuchnię wysoką na dwa piętra. 

„Katedrę” wybudowali w stylu postindustrialnym. Antresola wspiera się na potężnych ceownikach, kuchnia – łącznie z blatem i frontami szafek – cała błyszczy w stali, a podłogę w jadalni pokryli wylewką z polerowanego betonu. Wypisz wymaluj – jak w fabryczce. Tyle że klimat ocieplony został naturalnym drewnem i bardzo dekoracyjnymi płytkami podłogowymi w kuchni, których wzór Ludivine sprytnie skopiowała z tego, co zostało z oryginalnej, poszpitalnej ceramiki. 

Ze znalezieniem odpowiedniego oświetlenia nie było najmniejszego problemu. Z siedmiu przeprowadzek pozostał im niezły arsenał – w dodatku taki, który z wiadomych powodów łatwo można zdemontować i powiesić w nowym miejscu. Są więc lampy à la reflektory w kuchni, kryształowy żyrandol w łazience czy coś z wyglądu zupełnie archaicznego – wisząca stalowa platforma, na której ustawia się… świeczki. Trochę jak w średniowiecznym zamku.

Im wyżej, tym bardziej industrial ustępuje przytulnej, uproszczonej w formie klasyce. Nie ma szału kolorów, bo właścicielka mocno trzyma się kolorystycznego klucza – stawia na szarości, beże i antracyty. Nie brakuje za to miękkich tkanin: tapicerowanych mebli, kap i całych stert poduszek. 

Cała rodzina czuje się w ósmym domu jak w sanatorium. I jedyne, co jej grozi, to... następna przeprowadzka. Nie tyle z powodu kolejnego dziecka w drodze – ich liczbę definitywnie uznali za zamkniętą. Ale z wyuczonego nawyku. Z pasji dekorowania. Ludivine otworzyła w centrum Bordeaux sklep z meblami i dodatkami La Maison Poétique. Pochodzą między innymi z… firmy Stéphane’a, w której teraz spawa się też artystycznie.