Jola Załecka nazywa swoją pracownię apartamentem do spraw nadzwyczajnych. W dzień projektuje tu niepowtarzalne stroje, a wieczorem organizuje pokazy mody. Pokazy jak teatralne przedstawienia.

Naramowice, poznańska dzielnica zaledwie piętnaście minut od centrum, ale w sąsiedztwie lasu. Jola ma tu swoją pracownię. Kiedy oglądała mieszkanie, na parapecie usiadła kawka. To był dla niej znak, że ma się związać z tym miejscem. – Jestem dzieckiem natury, ona daje mi energię i siłę. Dzień obowiązkowo zaczynam od spaceru, czasem w towarzystwie... saren – opowiada projektantka. – Nie wyobrażam sobie życia w miejskim zgiełku.

To, co naturalne, ceni też w pracy, dlatego najchętniej szyje z jedwabiu, organzy, lnu, wełny. O swoich kolekcjach mówi, że są w stylu „new romantic” – malarskie, zwiewne, romantyczne, trochę jak z innych epok, ale zawsze na czasie. – Od dziecka interesowałam się teatrem, malarstwem, tańcem, lubiłam poznawać dawne epoki. Dziś te pasje znajdują odzwierciedlenie w mojej pracy – tłumaczy Jola.

Moda to dla niej sztuka, a pokazy są jak spektakle. Organizuje je w teatrach albo w plenerze, w kraju i za granicą. Nie pokazuje samego stroju, ale dobrze ubraną kobietę. Jest autorką jedynego w swoim rodzaju Teatru Mody. – W nim materialność podporządkowana jest duchowi, bo styl to stan ducha – tłumaczyła w jednym z wywiadów.

Małe, kameralne pokazy robi też w swoim atelier, często kończą się kolacją przy muzyce i świecach. Pracownia, w której w dzień wszędzie fruwają nitki i kawałki materiałów, wieczorem zmienia się w wybieg dla modelek. A sceneria jest wymarzona, bo atelier Joli ma coś z zamkowych wnętrz – wysokie na trzy metry, na ścianie fresk Lecha Ratajczyka, nieżyjącego już znanego poznańskiego malarza, lustra, namalowane przez córkę obrazy.

Zamki to też jej fascynacja z dzieciństwa. – Kiedy byłam dziewczynką, gloryfikowano ludowość, a ja marzyłam o księżniczkach i zamkach. Ciągle słuchałam „Pawany na cześć zmarłej Infantki” Ravela, a kiedy zaczęłam podróżować, zwiedzałam mnóstwo zamków – wspomina Jola. Jej praca ma też coś z magii.

Jola nazywa siebie nawet alchemikiem mody. Często sama farbuje materiały, by dobrać idealny kolor. Niczym dawny mag-uczony stara się znaleźć sposób, żeby uczynić kobietę piękną. O tej swojej alchemii zrobiła film „Wołanie skrzydeł motyla”, który na festiwalu filmów artystycznych we Włoszech zdobył uznanie prasy. Jak na alchemika przystało w pracowni ma kilka magicznych atrybutów – rogi, czyli symbol siły i wytrzymałości, kule w kolorze starego złota, które mają rozpraszać złą energię, i mnóstwo luster odstraszających złe duchy. Czy z takimi „pomocnikami” może jej się źle pracować...


Tekst: Katarzyna Sadłowska Kittel, Agata Drogowska
Fotografie: Norbert Banaszyk/DADA
Więcej o projektantce: www.jolazalecka.pl

reklama