Niegdyś tu, na parterze, mieszkały zwierzęta, trzymano dla nich siano, a w dolnej kuchni gotowano dla wszystkich posiłki. Dziś stodoła zamieniła się w salon, a tam, gdzie beczały kozy, je się pyszny ser i pije wino.

Nathalie i Bertranda poznałam w samolocie z Singapuru do Paryża. Siedzieli za nami z dwójką małych dzieci, które bez przerwy nas potrącały. W końcu oblały soczkiem, więc musiałam zmienić bluzkę i umyć siedzenie, żeby się nie przykleić. Byłam wściekła i zaklęłam pod nosem w swoim ojczystym języku. – O, Vous etez polonaise – usłyszałam. Okazało się, że moi kłopotliwi towarzysze podróży właśnie odnawiają starą farmę w okolicach Lille i w ekipie budowlańców są dwaj Polacy, którzy chętnie i często używają melodyjnego dla Francuzów wyrażenia, którego i ja użyłam.

W Paryżu wylądowaliśmy niemal zaprzyjaźnieni. Wyszło, że obie skończyłyśmy szkoły artystyczne, że uwielbiamy starocie i leży nam na sercu zachowanie tradycji i ocalenie starych domów. Wymieniłyśmy się e-mailami. Za kilka dni dostałam całą masę fotografii domu i... robotników z Polski. Wyglądali jak hydraulicy z plakatu, więc zrozumiałam, dlaczego wpadli Nathalie i w oko, i w ucho.

Gdy niedawno jechaliśmy do Poitiers, odwiedziliśmy remontowaną przy pomocy polskiej myśli technicznej farmę Nathalie i Bertranda. Byli serdeczni, dzieci już podrosły, farma zrobiła wrażenie. Stare domy na wsi w tym rejonie budowano piętrowo. Na najniższym poziomie była stajnia, trochę wyżej stodoła z zapasem siana i tzw. brudna kuchnia, z piecem do przygotowywania paszy dla zwierząt i codziennych posiłków dla ludzi pracujących na farmie. Pokoje paradne i kuchnia „biała” z kominkiem znajdowały się na piętrze.

Dziewiętnastowieczny dom Nathalie i Bertranda miał tradycyjną konstrukcję szkieletową. Budowano z grubych drewnianych belek, a przestrzeń między nimi wypełniano gliną zmieszaną z sianem i nawozem zwierzęcym (dla odstraszenia insektów) lub – co świadczyło o zamożności farmera – kamieniem lub cegłą. Nasi znajomi niewiele w starej farmie zmienili. W stodole, przy „brudnym piecu” urządzili salon, a na miejscu dolnej kuchni – kuchnię, do której dobudowali obszerną werandę, a tam, gdzie kiedyś przetrzymywano zapasy paszy dla zwierząt, jest teraz jadalnia. Na górze są sypialnie i łazienki, na strychu – pokoje gościnne.

Stare drewno oczyścili i oskrobali z kilku warstw farby, tak samo jak mur. Polscy „hydraulicy” wylepili artystycznie fugi między cegłami. Schody wyługowano i wyczyszczono. Nathalie przestudiowała dawne zwyczaje budowlane w regionie i postanowiła każdą ocaloną część domu, każdą deskę i kawałek muru, traktować z najwyższym szacunkiem.

Meble to efekt wieloletnich polowań po miejscowych targach ze starzyzną i galeryjkach. Tak zebrał się całkiem zgrany komplet wiekowych sprzętów z okolicy. Może nawet niektóre pochodzą z tego domu. Oczyszczone cegły wyglądają zjawiskowo, stare drewno pachnie cudownie, zdrowo i magicznie. Gdy rozpali się w obu kominkach – w kuchni i w salonie – nawet w deszczowe, chłodne wieczory robi się ciepło i milutko. Lubię ten dom, przypomina mi starą stodołę mojej babci – niestety, ona nie miała szczęścia, nie ocalała.


Tekst: Marie Radot/Inside/East News
Tłumaczenie: Blanka Kleszcz
Fotografie: Christophe Rouffio/Inside/East News

reklama