Kiedyś ogród Marzenny przypominał księżycowy krajobraz. Dziś po hałdach ziemi nie ma śladu, a chwasty przegoniła zaborcza wisteria.

Kiedy Marzenna zadzwoniła po raz pierwszy do Ewy Najder, architektki krajobrazu, sytuacja nie przedstawiała się kolorowo: wysokie chwasty, przeorana ziemia, a przed wejściem do domu – ogromna betoniarka. Ta ostatnia długo jeszcze była punktem orientacyjnym. Wystarczyło powiedzieć: „To drzewko powinno rosnąć na lewo od betoniarki, a tamto na prawo”, i od razu wszystko było jasne. Oczywiście po betoniarce nie ma dziś śladu, a ogród od czterech lat żyje swoim nowym życiem.

Kłopotów jednak było z nim co niemiara. Na początku część roślin w ogóle nie chciała się przyjąć. Zmarniało winogrono, usechł cis, potem drugi. W końcu krzew przesadzono do ogromnej donicy. I odżył. To nasunęło pewne podejrzenie. Okazało się, że ogród położony jest w miejscu, gdzie kiedyś była mała dolina i dwadzieścia centymetrów pod powierzchnią ziemi nadal stoi woda.

Wykopano więc trzecią już z kolei studzienkę, żeby zbierała jej nadmiar – odtąd rośliny łatwiej się przyjmują i rosną jak na drożdżach. Potem ogród zaatakowały ślimaki. Ale i na to Ewa była przygotowana. Wpadła na pomysł, żeby część roślin i kwiatów przesadzić do ogromnych beczek, których mięczaki nie sforsują. A przy okazji ma oryginalną dekorację. Właścicielom zależało też na tym, aby każda pora roku zaskakiwała kolorem. Teraz nawet zimą widać pomarańczowe owoce ognika, a trzmielina oskrzydlona, choć przysypana śniegiem, przyciąga wzrok czerwienią.

Oczkiem w głowie architektki od początku był młody dąb. Rósł w dolince, pół metra poniżej poziomu ogrodu, więc obawiała się, że jeśli wyrówna teren, drzewo uschnie. Dlatego zamiast zasypywać nierówność ziemią, ustawiła drewniany podest. Uratowała drzewo i przy okazji zyskała wymarzone miejsce na popołudniową sjestę. Jednak z czasem drewniany podest i dąb przegrały rywalizację z kuszącą jasnymi kolorami altanką, oplecioną bujnie rozrastającą się wisterią. Roślina jest podobno tak zaborcza, że potrafi wyrywać rynny ze ścian!

Największy problem był z alejką prowadzącą do altany. Poszukiwania odpowiedniego materiału trwały długo, ale opłaciły się. Ewa trafiła przypadkiem do nowo otwartej hurtowni kamieni, a jej właścicielom bardzo zależało na zdobyciu pierwszych klientów. Niewiele myśląc, zapakowali całą ciężarówkę próbek swoich najlepszych kamieni i przywieźli je do domu Marzenny. Mieli do przejechania ponad trzydzieści kilometrów i żadnej pewności, czy uda się coś sprzedać! Właścicielka i architektka uważnie oglądały każdy kawałek, w końcu wybrały czerwony piaskowiec.

Niedawno Marzenna robiła porządki i znalazła zdjęcie podarowane przez Ewę. Bo architektka nie pozwala zapomnieć klientom, jak zmieniał się ich ogród i każdy etap pracy dokumentuje. Marzennie przyniosła takie z księżycowym krajobrazem i betoniarką na pierwszym planie…


Tekst: Patryk Grycewicz
Fotografie i stylizacja: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta