Historia telefonu

Kolekcje

„Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana” – tak brzmiały pierwsze słowa wypowiedziane przez telefon.

Ich autorem jest Aleksander Graham Bell, który razem z kolegą, Thomasem Watsonem, eksperymentował właśnie z mikrofonem. W urządzeniu znajdowała się igła zanurzona w kwasie. W pewnym momencie kwas wylał się na spodnie Bella. I stąd wołanie o pomoc, które przeszło do historii.  Tak Aleksander wynalazł telefon, choć w planach miał zupełnie co innego.

Maszyna, która gada

Bell, lekarz i nauczyciel głuchoniemych, marzył o skonstruowaniu urządzenia, dzięki któremu jego podopieczni mogliby słyszeć. W 1872 roku został profesorem fizjologii słuchu na bostońskim uniwersytecie. Wtedy też poznał Mabel Hubbard, młodą dziewczynę, która straciła słuch w wieku pięciu lat po ciężkiej szkarlatynie. I zakochał się na zabój. Szybko zdobył zaufanie rodziców Mabel. Wkrótce ojciec dziewczyny sfinansował mu pierwsze laboratorium i gorąco zachęcał do dalszych badań, widząc w pomyśle Aleksandra szanse na wyleczenie ukochanej córki. W pracowni asystował Bellowi wspomniany Watson.

Prace szły jednak opornie i ojciec Mabel zaczął tracić cierpliwość. Aleksander musiał więc przysiąść fałdów. Tyle że mimo starań eksperymenty nie dawały rezultatu. W końcu jednak dokonał odkrycia. Zawiódł oczekiwania teścia, ale honor uratował – przy okazji pracy nad urządzeniem dla głuchoniemych wymyślił telefon.

Trudno zliczyć, ile powstało prototypów głośnika i mikrofonu. Raz w słuchawce była cisza, kiedy indziej hałas, który ogłuszał. Bell tracił powoli nadzieję: trzy lata pracy i fiasko. I wtedy z pomocą przyszła Mabel. To ona podobno podpowiedziała mężowi, by połączył w jedno mikrofon i głośnik. Użyta w słuchawce membrana była tak delikatna, że drgała pod wpływem ludzkiego głosu. Bell umieścił ją obok elektromagnesu. Wibracje membrany powodowały zmiany w polu magnetycznym, a w konsekwencji – w natężeniu prądu. Dołączona do zestawu bateria miała wzmocnić przesyłany na odległość sygnał. 14 lutego 1876 roku Bell opatentował urządzenie.

Wtedy jednak nie było ono do końca sprawne (udowodnili to sto lat później Japończycy: dokładnie odtworzyli model Bella i okazało się, że aparat nie działa). Co prawda, prawo na to zezwalało: urząd nie wymagał przedstawienia działającego wynalazku, wystarczyła jedynie dokumentacja. Bell skorzystał więc z tej furtki, tym bardziej że po piętach deptał mu już ktoś inny. Patent gwarantował, że nikt pomysłu nie skradnie i teraz mógł spokojnie dopracować szczegóły. Udało się już następnego dnia – to wtedy padły słynne słowa: „Panie Watson, proszę tu przyjść, potrzebuję pana”.

W tym czasie w Filadelfii miała odbyć się wystawa Centennial Exposition. Wybierała się na nią żona Bella. Do ostatniej chwili była przekonana, że Aleksander pojedzie razem z nią i pokaże wynalazek. Gdy odmówił, wybuchnęła płaczem. Ileż mogą zdziałać kobiece łzy! Dzień później postanowił zademonstrować telefon publiczności. Było upalne niedzielne popołudnie, gdy stanął w długiej kolejce wystawców. Sędziowie czuli już zmęczenie i Bell zastanawiał się, czy w ogóle zdąży pokazać urządzenie. Szczęśliwym trafem fundator wystawy zauważył coś dziwnego w jego ręku i zaprosił do komisji poza kolejką. To, co nastąpiło potem, można streścić w jednym zdaniu. Fundator przystawił ucho do odbiornika i wykrzyknął: „Mój Boże! To gada!”.

Zrehabilitowany wynalazca

Ale, jak to zwykle bywa, sukces ma wielu ojców. W 2002 roku amerykański kongres uznał, że wynalazcą telefonu nie jest Bell, ale niejaki Antonio Meucci.

Ten skromny Włoch, który studiował wzornictwo i mechanikę na florenckiej Akademii Sztuk Pięknych, pracował najpierw w Teatro della Pergola jako technik sceny – wymyślił wtedy pierwszy prymitywny system ułatwiający porozumiewanie się pracowników teatru podczas spektaklu.

W 1830 roku wyjechał na Kubę, gdzie opracował metody leczenia różnych chorób za pomocą elektrowstrząsów. Podczas badań odkrył, że dźwięki mogą płynąć poprzez kabel w postaci elektrycznych impulsów. Wkrótce przeniósł się do Staten Island niedaleko Nowego Jorku, by kontynuować pracę. Wtedy poważnie zachorowała jego żona Ester. Częściowo sparaliżowana, większość dni spędzała w łóżku. Antonio tak okablował pokoje i sąsiednie budynki, żeby mogli rozmawiać na odległość.

Teletrofono – bo tak nazwał swój wynalazek – działał bezbłędnie. Zachęcony sukcesem, w 1860 roku odważył się zademonstrować go publicznie. Relację z pokazu opublikowała włoskojęzyczna prasa w Nowym Jorku. Wynalazek wystarczyło już tylko opatentować. Meucci nie miał jednak złamanego grosza, a opłata wynosiła aż 250 dolarów.

Żeby zarobić, zaciągnął się na parowiec, na którym został poważnie poparzony. Mimo poświęceń nie uzbierał potrzebnej sumy, nie umiał też przekonać do siebie potencjalnych inwestorów (nie znał angielskiego). W końcu wynalazek sprzedał przedsiębiorstwu telegraficznemu Western Union. Kiedy w 1874 roku, widząc, że badania nad jego telefonem utknęły w martwym punkcie, poprosił o zwrot dokumentacji, usłyszał, że gdzieś się zapodziała. Tak świat zapomniał o Meuccim.

Halo, Lwów?

Za swój wynalazek Bell dostał od Filadelfijskiego Towarzystwa Naukowego astronomiczną nagrodę pięćdziesięciu tysięcy dolarów. Wkrótce razem z teściem założył firmę Bell Telephone Company i rozpoczął produkcję telefonów. W 1882 roku w Stanach Zjednoczonych było ich dwieście czterdzieści tysięcy, w 1907 roku liczba wzrosła do sześciu milionów.

W Warszawie publiczny pokaz telefonu zorganizowano w 1878 roku. Linia telefoniczna połączyła cukiernię Semadeniego w Ogrodzie Saskim z zakładem znanego warszawskiego optyka Jakuba Pika przy ul. Niecałej. Jak pisze Wojciech Herbaczyński w „Z dziejów kawiarni i cukierni warszawskich”: „Wszystkie te zabiegi cukiernia dowcipnie wykorzystała dla swojej reklamy, głosząc wszem wobec i każdemu z osobna, że gdyby nie ona, w Warszawie nie byłoby telefonów”. Trzy lata później telefon posłużył do transmisji koncertu, który odbył się w Ogrodzie Saskim – muzykę można było usłyszeć we Lwowie.

Co ciekawe, koncesję na budowę linii telefonicznej w Warszawie dostała firma słynnego Bella „The International Bell Telephone Company”. I z miejsca wzięła się do pracy. Już w 1904 roku zaczęto budować w Warszawie pierwsze sieci kablowe, najpierw podwieszane, montowane na dachach, potem wkopywane w ziemię. Wynalazek szybko znalazł wielbicieli: w 1909 roku telefon założyła w domu Eliza Orzeszkowa, w 1914 roku Henryk Sienkiewicz. Niewielu jednak mogło sobie na taki zbytek pozwolić, bo cena aparatu równała się rocznej pensji robotnika.

W 1922 roku została powołana Polska Akcyjna Spółka Telefoniczna, PAST, o którą podczas Powstania Warszawskiego toczyły się ciężkie walki. Najsłynniejszym produkowanym przez spółkę telefonem był aparat MB24 – na biurko i do zawieszenia na ścianie (do zasilania mikrofonu potrzebna była dodatkowa bateria montowana przy telefonie, a wszystkie rozmowy odbywały się za pośrednictwem operatora, który łączył z żądanym abonentem).

Tuż przed wybuchem II wojny światowej powstała w Radomiu Polska Akcyjna Spółka Elektryczna Ericsson – pierwsze wypuszczone przez nią aparaty miały drewnianą skrzynkę zaopatrzoną w korbkę i zasilanie. Po wojnie, po odnalezieniu wywiezionych przez Niemców i porzuconych w Czechosłowacji maszyn, firma wznowiła działalność, produkowała popularne przed wojną aparaty typu CB – telefon miał już tarczę z numerami. Wkrótce sztandarowym modelem tej firmy został CB49 w obudowie bakelitowej.

Ostatnim słynnym polskim telefonem był ten z 1960 roku, zaprojektowany przez Olgierda Rutkowskiego i Krzysztofa Meisnera (z grupy Ład) – niedawno mogliśmy go podziwiać na wystawie „Chcemy być nowocześni” w warszawskim Muzeum Narodowym. Dziś telefon zmieścimy w kieszeni spodni, ale czy nie żal czasem starych drewnianych skrzynek?

Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: materiały prasowe firmy Ericsson, Getty Images/FPM, Museum Science/Forum, 123RF, Alamy/BE&W, Shutterstock.com