Abnegat, kobieciarz, pijak, twórca o dziecięcej niemal wrażliwości, wielki mistrz drzeworytu. Jerzy Panek, krótko mówiąc, artysta pełną gębą.

Jak wezmę do ręki dłuto, to jestem drań. Ostro, nie ma hecy, dechę haratam; tu każdy ruch jest nieodwołalny – opowiadał o swojej pracy Jerzy Panek. Panek zaczął „haratać dechy” gdzieś w 1952 roku. Mieszkał w małym mieszkanku z bratem i jego rodziną, więc na malowanie brakowało miejsca. Był za to stół jadalny, doskonale nadający się do pracy w drewnie. I tak Jerzy został drzeworytnikiem, jak się później okazało – światowej sławy. A przy okazji także legendą artystyczno- -towarzyską Krakowa, o której do dziś krążą na mieście opowieści.

Erotyczne impulsy

Rysować zaczął jako nastolatek – jak twierdził, pod wpływem impulsu natury erotycznej. Spodobała mu się bowiem sąsiadka, i by wywrzeć wrażenie, namalował jej portret. Poszedł na studia artystyczne w Krakowie jeszcze przed wojną, dokończył je już po. Kształcił się u Eugeniusza Eibischa, z którym łączyły go dziwne relacje, bo profesor co i raz Panka ze szkoły wywalał, a potem znów przyjmował. Sam zainteresowany twierdził, że to wszystko wina dozorcy w domu Eibischów, któremu po jakiejś zakrapianej imprezie dał w mordę, co skończyło się awanturą z profesorem. Były i inne niesnaski, ale Panek jednak studia ukończył.

Zauważono go na legendarnej wystawie w warszawskim Arsenale w 1956 roku – wtedy jeszcze jako malarza. Wkrótce potem wyjechał na stypendium do Chin. Jak stał, z paczką papierosów i szczoteczką do zębów, zabierając jedynie narzędzia do pracy. Daleki Wschód zrobił na nim ogromne wrażenie. W Polsce i na Węgrzech szalała polityczna zawierucha,  a tu cisza, spokój i starożytna kultura. Fascynowała go twórczość ludowa, kaligrafia i stare pieczęcie. W hotelowym pokoju „haratał dechy” inspirowane tym, co zobaczył. Gdy wrócił, pozostały mu chińskie nawyki: gotował jedzenie z sosem sojowym i pijał zieloną herbatę. Oczywiście poza wódką, bo był to jego ulubiony napój.

– Ja wina nie piję, tylko wódkę – mawiał artysta. – Wódka rozmiękcza, wódka daje życie, wódka to jest cudo. Owo cudo krążyło w żyłach Panka regularnie i stawało się powodem rozlicznych przygód. Kulminacyjnym momentem była afera, którą rozpętał na balu ASP w 1968 roku (jakiś czas wykładał na tej uczelni). Zjawiły się na nim szychy z partii, uczelni i Panek, już dobrze zawiany, ubrany w pożyczony garnitur i biały kapelusz. Na salę wkroczył z okrzykiem: „Czołem, konfidenci!”. Tym samym zakończyła się jego kariera naukowa. Innym razem na artystycznej imprezie zaczął krążyć po sali, trzymając w ręce pięćset złotych (sumę niemałą!), i zaczepiał obecne tam dziewczyny, pytając: „Pójdziesz ze mną?”.

Wszystkie uciekały spłoszone, aż Jurek dotarł w końcu do znanej historyk sztuki, Heleny Blum. Była to duża kobieta o męskiej urodzie i niedbałym stroju. – Chodź, Helcia – rzucił, dama zaś ujęła go za ramię i razem opuścili lokal, pozostawiając gości z wytrzeszczonymi oczami. Tymczasem drzeworytnik z krytyczką powędrowali do pobliskiej knajpy na setkę wódki i koniaczek. Panek stawiał – ze swoich pięciuset złotych.


„Pan Tadeusz” i konie

Imprezowy styl życia nie wpływał u artysty na jedno: żelazną dyscyplinę pracy. Gdy tworzył, nigdy nie pił, choć kultywował dziwny obyczaj: polewał wódką głowę i intensywnie wcierał. Tematy do pracy podpatrywał w naturze. Raz była to Siuda Baba, czyli ludowy zwyczaj wielkanocny (mężczyźni czernili twarze i przebierali się za kobiety), innym razem mniej lub bardziej egzotyczne zwierzęta. Z tych ostatnich Panek najbardziej kochał kozy. Uważał je za nadzwyczaj mądre i długi czas spędził, szwendając się po pastwiskach w poszukiwaniu „tej jednej, właściwej”.

Koledzy artyści żartowali sobie, że odganiany był przez zaniepokojone tym zainteresowaniem capy. Popłoch wywoływał także wśród chłopów, gdy przychodził rysować konie. Ci bowiem myśleli, że to jakiś oficjalny spis czy inna urzędowa sprawa i natychmiast przychodzili z pytaniami. Z ulubionych tematów nie rezygnował nawet w przypadku prac zleconych. Gdy Muzeum Literatury zamówiło u niego serię ilustracji do „Pana Tadeusza”, dostało siedemnaście drzeworytów przedstawiających… konie.

– My nie mamy tyle czasu co koledzy w XIX wieku i jakbym chciał to wszystko przeczytać i zilustrować, zajęłoby mi ze dwa lata – tłumaczył się artysta. Dodawał także, że dla niego „Pan Tadeusz” jest „o wojence i koniach”. Książki nie przeczytał, aby „nie psuć sobie wizji”. W równie swobodny sposób potraktował zaproszenie do zilustrowania „Boskiej Komedii” Dantego. Z całego poematu wybrał tylko „Piekło”, bo jak mówił, interesuje go wyłącznie cierpienie i śmierć.

Była w tym zainteresowaniu być może jakaś autobiograficzna nuta z życia człowieka, który widział okropieństwa wojny i w czasie okupacji spędził dwa miesiące w obozie w Prokocimiu. Panek najchętniej jednak robił autoportrety, bo uważał, że „siebie zna najlepiej”. Prośby o namalowanie portretu powodowały u niego „skrępowanie podobieństwem”. Ulubionym modelem był zatem on sam. Przebierał się w łachy albo damskie ciuszki, zakładał kapelusz, wieszał lustro na gwoździu i działał. „Podrapałem się w plecy, w lustro nie spojrzałem (…), zimnego barszczu łyknąłem, oblizałem się i jest autoportret ” – pisał o swojej technice. Takich prac stworzył ponad sto.


Pimpek, Dudek, Panek

Od 1962 roku artysta pracował w niewielkim mieszkanku przy ulicy Szerokiej na krakowskim Kazimierzu. Żył w nim jak pustelnik: z sufitu zwisała goła żarówka, nie było telefonu, pralki, wanny ani ciepłej wody. Brakowało też lodówki, bo Jerzy jadał tylko jedzenie świeże. W okolicy wszyscy go znali, nawet milicjanci tolerowali artystyczny tryb życia. Jeden ze znajomych wspominał taką scenę: środek nocy, Jerzy śpi na chodniku, nad nim dwaj milicjanci, z których jeden wyciąga pałkę i zaczyna szarpać artystę. Wtedy jego towarzysz krzyczy: „Ej, wiem, że cię przysłali z Nowego Sącza, ale to jest pan Panek”.

Panek całe zdarzenie przespał, pilnowany dzielnie przez swojego psa Pimpka – stworzenie-instytucję. Chimeryczny, gryzł po kostkach wszystkich gości, a szczególnie obrażał się, gdy jego pan pił alkohol. Żyli jednak w swoistej symbiozie: po zakrapianych zabawach Pimpek holował Jurka do domu, ten zaś hamował swoje imprezowe zapędy, wiedząc, że psa trzeba regularnie karmić i wyprowadzać na spacer. Gdy Pimpek zdechł w leciwym wieku, Panek sprawił sobie Dudka. W trosce o dobre samopoczucie zwierzaka zaproponował nawet kiedyś jednej pani pięć dolarów za to, że Dudek „bzyknie sobie” jej suczkę. Spłoszona dama wezwała milicję.

Pimpka przyprowadziła Pankowi Barbara Jastrzębiec-Myszkowska, przyjaciółka, z którą związany był przez kilka lat. O swoim życiu erotycznym opowiadał bez skrępowania: „Jak miałem 20-21 lat, chodziłem do starszych pań, czasem lekkich obyczajów, albo do modelek”. Nigdy się nie zakochiwał, a „wolał ruszaną babę, taką z życiem, nie dziewicę”. Po powrocie z Chin poznał Marię Blumenfeld, zwaną Ryśką. Była dziesięć lat młodsza, pracowała jako kierowniczka w przedszkolu i pięknie śpiewała. Związek był dość luźny, Panka bowiem co rusz interesowały inne kobiety.

„Szukał przygód z kobietami, wobec których nie czuł skrępowania” – opowiadała potem Maria. Podobnie chyba rzecz się miała z Barbarą, bo i tym razem znajomość nie wytrzymała próby czasu. Ona sama mówiła, że zbyt była zazdrosna o jego sztukę, Panek zaś nienawidził nacisków i cenił niezależność.

Imprezowe wybryki zaczęły dawać mu się we znaki. Już wcześniej jakiś lekarz postraszył go marskością wątroby, ale diagnoza okazała się błędna, co Panek skwitował stwierdzeniem: „tyle lat straconych”. Tym razem o błędach nie mogło być mowy. Przeżył wylew, miał niedowład nóg. Praca sprawiała mu trudność. W Wigilię 2000 przyszła do niego z wizytą dawna miłość, Basia. Jurek zapytał, „czy jest wolna” i „czy ma uregulowane sprawy osobiste”.

Krótko mówiąc, oświadczył się. Ślub zaplanowano na 4 stycznia, ale z powodów urzędowych został przesunięty na następny dzień. Jerzy Panek zmarł w nocy 4 stycznia 2001 roku, nie doczekawszy swych zaślubin.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Wykorzystano: „Panek, Gielniak, życie, przyjaźń, sztuka: korespondencja 1962-1972”, oprac. Elżbieta Dzikowska, Wiesława Wierzchowska, Warszawa, Biblioteka Narodowa, 2005;
Katalog do wystawy „Jerzy Panek (1918-2001)”, Muzeum Narodowe w Krakowie, wrzesień-listopad 2006, Krystyna Kulig-Janarek, Kraków, Muzeum Narodowe, 2006
Fotografie: Muzeum Narodowe we Wrocławiu, Wojciech Matusik/ Agencja Gazeta, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki/Medium, katalogi aukcyjne