Wazony Anny Milczanowskiej

Wazony Anny Milczanowskiej to ceramika z żywiołów – surowa, ale piękna i zaskakująca

Artyści

Anna Milczanowska dogaduje się z naturą. Jej sztuka zależy od ognia, wody, ziemi i... odrobiny przypadku. Nigdy do końca nie wie, jaki będzie efekt.

reklama
Anna Milczanowska ceramika
„Pingwin”, 2024 r.

Z ceramiczką Anną Milczanowską rozmawia Staszek Gieżyński

Tak sobie myślę, że jesteś trochę westalką – pilnujesz świętego ognia.

Nie spodziewałam się tego, ale z wypalania mojej ceramiki zrobił się rodzaj rytuału. Chyba zaczęło się jeszcze na kursie, gdzie były same kobiety i razem gromadziłyśmy się wokół ogniska. W tym wypale jest coś symbolicznego, moment przekształcenia i przejścia: miękka glina w ogniu staje się twarda i trwała. Ogień jest wciągający, trzeba go podtrzymywać przez wiele godzin, wymaga uwagi. Jest w tym coś pierwotnego i dziewczyny na wypał chcą przychodzić jak na sabat. Ja chętnie zapraszam znajomych, odzywają się do mnie też ludzie, którzy chcieliby wziąć w nim udział. Niektórzy przynoszą swoją ceramikę, inni chcą się na przykład z czymś lub kimś symbolicznie pożegnać.

Anna Milczanowska wazony
„Czarne kule, Księżyc II, Księżyc III”, 2024 r.

Wyjaśnij, proszę, jak ten wypał właściwie wygląda.

Zakładam gumofilce i kopię łopatą dół, dobra już w tym jestem. Mam dużą rodzinę, więc oni też mi  pomagają. Zbieram drewno i układam odpowiednio w dole, mam opracowany cały system. Ceramikę owijam organiczną materią: ziołami, obierkami z ziemniaków, skórkami z bananów i wsadzam do dołu. Te dodatki reagują z gliną, dają różne kolory. Chociaż mniej więcej wiem, czego się spodziewać, to każdy wypał jest eksperymentem. Dorzucam drewno do ognia, podglądam moje „garneczki” w płomieniach, usiłując domyślić się, co wyjdzie tym razem. A gdy ogień zgaśnie i popioły ostygną, wyciągam z duszą na ramieniu.

Czyli w swojej pracy jesteś zdana na łaskę żywiołu?

Wszystko, co robię, jest zależne od natury. Inny efekt uzyskam, wypalając w dole w gliniastej glebie, inny – w piaszczystej. Ziemia nie może być mokra, bo mi się ceramika ugotuje, a nie wypali. Nie używam żadnych barwników ani szkliw, nawet drewno do wypału po prostu zbieram, nie kupuję ani nie wycinam. Moje obiekty robię najstarszą tradycyjną metodą: sklejam z wałeczków gliny, bez użycia koła garncarskiego.

Skąd ci się właściwie wzięła ta ceramika?

Dostałam kiedyś na urodziny kurs ceramiki, zrobiłam pierwszy talerz, rzeźbę i potem poszło dalej. Dziś moje obiekty mają kształt wazonów – chyba dlatego, że zawsze chciałam zostać archeolożką. Archeolog wyciąga garnki z ziemi, ja moje do niej wsadzam (śmiech). Ostatecznie skończyłam historię sztuki, pracuję w Łazienkach Królewskich, a ceramika to moja przyjemność i wielka przygoda.

ceramika Anny Milczanowskiej
„Rysa”, 2024 r.

Tworzysz sztukę użytkową?

Dla mnie to są obiekty na styku designu i sztuki. Niektóre mają kształt wazonów i czasem ktoś zapyta, czy można do nich nalać wody i wstawić kwiaty. Glina jest jednak porowata, więc w końcu wszystko wycieknie. Kiedy tworzę, zaczynam od jakiejś idei, myślę na przykład o amforze. Ale nie robię projektu, działam intuicyjnie. Moja ceramika jest ciałotwórcza, to powtórzenie marzenia o ciele. Jedna z waz odtwarza na przykład linię moich bioder. Przyjaciółka, kuratorka rzeźby, mówi, że moje prace to „brzuszki”. W pierwszym momencie wielu ludzi chce je dotykać i głaskać.

Jesteś bardziej Anią czy Nulą?

Pochodzę ze Śląska, a tam mówi się Anula albo Nula. Stąd nazwa mojej marki ceramiki. A ja jestem i tak, i tak. Jak budzi się we mnie harda Ślązaczka, to wtedy Nula, a tak to Ania…


Kontakt z artystką: nula.art

ZDJĘCIA: Paweł Świątek, Marzena Wolniewicz, Marcin Labuz


Przeczytaj też: