Ewa Czwartos maluje Madonny jak u Botticelliego – jej obrazy przypominają dzieła renesansowych mistrzów
ArtyściDelikatne Wenus, nieruchome Madonny w pozach nadanych im przez mistrzów renesansu i baroku. Ewa Czwartos wyciąga je z ram przeszłości i nadaje im nowe życie.
Z Ewą Czwartos, malarką, rozmawia Stanisław Gieżyński
Zdarzyło ci się kiedyś namalować mężczyznę?
(śmiech) Na Akademii było studium modela. Ale malowałam i potem, z własnej nieprzymuszonej woli. Choć były to raczej postaci, figurki niczym z gier komputerowych. Nie skupiałam się na szczegółach. Byłam wtedy w moim malarstwie bardziej skoncentrowana na tworzeniu narracji. Chciałam opowiadać historię mojej rodziny. Mój dziadek był młynarzem, fascynowała mnie ta praca. Zapisałam się na zajęcia z filmu animowanego i odkryłam, że ta mechaniczna powtarzalność w młynie znajduje odbicie w tworzeniu animacji. W końcu doszłam do wniosku, że muszę się skoncentrować nie na innych, lecz na sobie. I wtedy pojawiła się kobieta.
Kim ona jest?
Tego właśnie nie wiemy! Podziwiamy te wszystkie gracje na obrazach dawnych mistrzów, ale kim były modelki, które do nich pozowały? Bywały księżne, ale częściej zwykłe dziewczyny, anonimowe, często z marginesu społecznego. Dziś znamy tylko ich twarze, pozbawione imienia i historii. Ja staram się je przywrócić, choćby na chwilę, do naszej pamięci.
Uwalniasz je z płócien i ról, jakie tam odgrywają?
Nie skupiam się na fabule, lecz na formie obrazu. Chcę ukazywać piękno. Korzystam z elementów, które już zostały namalowane przez Botticelliego, Rafaela czy Cranacha. Łączę fragmenty różnych dzieł na jednym płótnie. Moje bohaterki są nieruchome, ich spojrzenia uciekają w pustkę. Ich historie również pozostają nieobecne, zawieszone gdzieś pomiędzy obrazem a pamięcią. Czasem w tytule podpowiadam widzowi, skąd mogą znać te twarze czy ciała.
Jaki jest związek między twoim malarstwem a filmem animowanym?
Na płótnach powielam postaci, jakby były klatkami animacji, lecz nie układam ich w liniową fabułę. To sam ruch – jego rytm i powtarzalność – staje się opowieścią. Często nakładam na moje bohaterki powielone wzory: kwiaty, koronki. To również odwołanie do technik filmu animowanego, ale też do japońskiego drzeworytu, który bardzo lubię. Końcowy efekt to rodzaj puzzli wyświetlonych na płótnie niczym rzutnikiem na ścianie.
Mam wrażenie, że twoje malarstwo to dyskusja z pewnym ideałem czy kanonem piękna.
Jednej z wystaw dałam tytuł „Vitruvian Women”, bo zafascynował mnie rysunek witruwiańskiego człowieka Leonarda da Vinci. Mężczyzna o idealnych proporcjach wpisany w okrąg – wszystko jest tak dynamiczne, że sprawia wrażenie animacji. Próbowałam stworzyć kobiecą wersję tej figury i nic z tego nie wyszło. Do dziś nie wiem, czy to ograniczenie mojego warsztatu, czy samej idei – może kobiece.
Kontakt z artystką: @ewa.czwartos
ZDJĘCIA: Maciej edelman, marek gardulski/ Archiwum Borowik Foundation
Przeczytaj też: Jak Gocha Meg Stankiewicz zmienia obrazy Rubensa – rozmowa o dekonstrukcji malarstwa mistrzów