Od śpiewu do akwareli – o swoich dwóch największych pasjach opowiada malarka Małgorzata Flis
ArtyściEgzotyczne pejzaże, zwierzęta za oknem, muzyczne koncerty – Małgorzata Flis chwyta otaczający świat jednym ruchem ręki.
Z Małgorzatą Flis, malarką, ilustratorką, projektantką graficzną rozmawia Stanisław Gieżyński
Umawialiśmy się na rozmowę o malowaniu, a pani mi mówi, że nie może żyć bez muzyki?
Bo nie mogę! Muzyka to ogromna wartość i przeżycie. Śpiewam polifonie renesansowe, to muzyka sakralna, o wysokim stopniu komplikacji. Wymaga dużo ćwiczeń i skupienia na relacji z innymi głosami. Kiedy maluję, jestem sama, a tu muszę spotkać się z ludźmi, być w pewnej wielogłosowej wspólnocie. To działa na mózg oczyszczająco.
A jak ma się śpiew do malarstwa?
W obu przypadkach spotykamy się z żywą sztuką. Nawet słownictwo jest to samo, choć oczywiście znaczy coś innego: tonacja, kompozycja, improwizacja. Kiedy idę na koncert, czerpię pełnymi garściami i pod wpływem muzyki robię serię obrazów. One są w pewnym stopniu abstrakcyjne. To, co przeżyłam, zostaje wyabstrahowane i przetworzone. Ludzki język jest analityczny, a sztuki plastyczne to opowiadanie kreskami. Zbysław Maciejewski, mój profesor z ASP, powiadał, że kreska i plama mają być ładne i ja tego pilnuję. Maluję, jak maluję, na wpół świadomie, bo w pewnym sensie działam intuicyjnie. Ale jest ten moment skupienia z pędzlem wiszącym nad białą kartką, kiedy trzeba zdecydować się na pierwszy ruch ręki.
Właśnie ten gest bardzo mi się w pani pracach podoba…
Dziękuję! Gdy maluje się olejem czy akrylem, można to czy tamto zmazać i zacząć od nowa. Na papierze, zwłaszcza przy akwareli, to musi być od razu uderzenie w punkt. Wróćmy do muzyki: śpiewak wychodzi na scenę i musi od razu świetnie zaśpiewać. Nie może chrząkać albo powiedzieć, że spróbuje jeszcze raz. Tu jest podobnie, choć oczywiście nie znaczy to, że zawsze mi się udaje (śmiech). Chińscy i japońscy malarze doprowadzili ten gest do perfekcji. Zainteresowałam się ich sztuką, gdy dostałam zlecenie od pewnej japońskiej firmy. Miałam przedstawić „polskie” tematy na japoński sposób. Długo studiowałam tę tradycję, a gotowe prace pokazałam przyjaciółce z Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Było zabawnie, bo zobaczyli je inni kuratorzy i nie wiedząc, kto malował, stwierdzili: „ci Japończycy zaczynają malować, jakby byli w Polsce”.
A skąd te wszystkie egzotyczne pejzaże?
Mam grupę, z którą jeżdżę na plenery: Grecja, Izrael, Gruzja. Takie wyjazdy są ważne, człowiek wychodzi ze skorupy, spotyka innych. Każdy pracuje inaczej, jedni analizują i szkicują, inni robią zdjęcia. Ja mam kieszonkowe akwarele, siadam sobie na kamieniu nad morzem, moczę pędzel w morskiej wodzie i maluję. Potem idę popływać i znów maluję…
Przeczytaj też: Abstrakcyjne pejzaże Anny Tajak – każdy obraz to zaproszenie do własnej interpretacji
Czyli kim pani właściwie jest: malarką, projektantką graficzną czy ilustratorką książek dla dzieci?
Wszystkim po trochu, bo robię różne rzeczy. Zaczynałam zaraz po studiach od pracy w reklamie. To były początki branży, wszyscy byliśmy po ASP ze świeżym podejściem. Przyjechał kiedyś do nas na warsztaty pewien znany profesor psychologii i po wszystkim stwierdził, że jesteśmy infantylni, łatwo się nudzimy i ogólnie nie nadajemy się do tej roboty. No i nas zwolnili. Z tego wyciągnęłam dwa wnioski. Po pierwsze, nic nie jest trwałe i trzeba robić różne rzeczy. Także po to, by nie popadać w marazm. A po drugie: artyści są trochę jak dzieci. A może to dzieci są jak artyści?
Kontakt z artystką: malgorzataflis.pl
ZDJĘCIA: archiwum artystki, Jolanta Czernecka
Na zdjęciu głównym: obraz „Port w Finikas, Cyklady”, 2019, poniżej: „Hasapiko w Finikas, Cyklady”, 2023