Akwarele Małgorzaty Flis

Od śpiewu do akwareli – o swoich dwóch największych pasjach opowiada malarka Małgorzata Flis

Artyści

Egzotyczne pejzaże, zwierzęta za oknem, muzyczne koncerty – Małgorzata Flis chwyta otaczający świat jednym ruchem ręki.

Małgorzata Flis malarstwo
„Wiewiórka” z serii „Kacho-e”, 2003

Z Małgorzatą Flis, malarką, ilustratorką, projektantką graficzną rozmawia Stanisław Gieżyński

Umawialiśmy się na rozmowę o malowaniu, a pani mi mówi, że nie może żyć bez muzyki?

Bo nie mogę! Muzyka to ogromna wartość i przeżycie. Śpiewam polifonie renesansowe, to muzyka sakralna, o wysokim stopniu komplikacji. Wymaga dużo ćwiczeń i skupienia na relacji z innymi głosami. Kiedy maluję, jestem sama, a tu muszę spotkać się z ludźmi, być w pewnej wielogłosowej wspólnocie. To działa na mózg oczyszczająco.

A jak ma się śpiew do malarstwa?

W obu przypadkach spotykamy się z żywą sztuką. Nawet słownictwo jest to samo, choć oczywiście znaczy coś innego: tonacja, kompozycja, improwizacja. Kiedy idę na koncert, czerpię pełnymi garściami i pod wpływem muzyki robię serię obrazów. One są w pewnym stopniu abstrakcyjne. To, co przeżyłam, zostaje wyabstrahowane i przetworzone. Ludzki język jest analityczny, a sztuki plastyczne to opowiadanie kreskami. Zbysław Maciejewski, mój profesor z ASP, powiadał, że kreska i plama mają być ładne i ja tego pilnuję. Maluję, jak maluję, na wpół świadomie, bo w pewnym sensie działam intuicyjnie. Ale jest ten moment skupienia z pędzlem wiszącym nad białą kartką, kiedy trzeba zdecydować się na pierwszy ruch ręki.
 

Małgorzata Flis akwarele
„Przełom Dunajca, Pieniny, akwarela”, 2022
Małgorzata Flis pejzaże
„Plaża na Syros, Cyklady”, 2019


Właśnie ten gest bardzo mi się w pani pracach podoba…

Dziękuję! Gdy maluje się olejem czy akrylem, można to czy tamto zmazać i zacząć od nowa. Na papierze, zwłaszcza przy akwareli, to musi być od razu uderzenie w punkt. Wróćmy do muzyki: śpiewak wychodzi na scenę i musi od razu świetnie zaśpiewać. Nie może chrząkać albo powiedzieć, że spróbuje jeszcze raz. Tu jest podobnie, choć oczywiście nie znaczy to, że zawsze mi się udaje (śmiech). Chińscy i japońscy malarze doprowadzili ten gest do perfekcji. Zainteresowałam się ich sztuką, gdy dostałam zlecenie od pewnej japońskiej firmy. Miałam przedstawić „polskie” tematy na japoński sposób. Długo studiowałam tę tradycję, a gotowe prace pokazałam przyjaciółce z Muzeum Sztuki i Techniki Japońskiej Manggha. Było zabawnie, bo zobaczyli je inni kuratorzy i nie wiedząc, kto malował, stwierdzili: „ci Japończycy zaczynają malować, jakby byli w Polsce”.

A skąd te wszystkie egzotyczne pejzaże?

Mam grupę, z którą jeżdżę na plenery: Grecja, Izrael, Gruzja. Takie wyjazdy są ważne, człowiek wychodzi ze skorupy, spotyka innych. Każdy pracuje inaczej, jedni analizują i szkicują, inni robią zdjęcia. Ja mam kieszonkowe akwarele, siadam sobie na kamieniu nad morzem, moczę pędzel w morskiej wodzie i maluję. Potem idę popływać i znów maluję…

Przeczytaj też: Abstrakcyjne pejzaże Anny Tajak – każdy obraz to zaproszenie do własnej interpretacji
 

Małgorzata Flis malarstwo
„Bażant” z serii „Kacho-e”, 2003


Czyli kim pani właściwie jest: malarką, projektantką graficzną czy ilustratorką książek dla dzieci?

Wszystkim po trochu, bo robię różne rzeczy. Zaczynałam zaraz po studiach od pracy w reklamie. To były początki branży, wszyscy byliśmy po ASP ze świeżym podejściem. Przyjechał kiedyś do nas na warsztaty pewien znany profesor psychologii i po wszystkim stwierdził, że jesteśmy infantylni, łatwo się nudzimy i ogólnie nie nadajemy się do tej roboty. No i nas zwolnili. Z tego wyciągnęłam dwa wnioski. Po pierwsze, nic nie jest trwałe i trzeba robić różne rzeczy. Także po to, by nie popadać w marazm. A po drugie: artyści są trochę jak dzieci. A może to dzieci są jak artyści?

Kontakt z artystką: malgorzataflis.pl

ZDJĘCIA: archiwum artystki, Jolanta  Czernecka

Na zdjęciu głównym: obraz „Port w Finikas, Cyklady”, 2019, poniżej: „Hasapiko w Finikas, Cyklady”, 2023 

 

Zwierciadła Kalendarz Zwierciadła Kalendarz