Karty na stół

Kolekcje

Świat bez kart do gry byłby nudny. Można przy nich miło spędzić czas, wygrać albo przegrać trochę pieniędzy, powróżyć sobie. Potrafią też uzależnić jak narkotyk.

Dziś służą nawet celom militarnym. Podczas inwazji na Irak amerykańscy żołnierze dostali talie, w których figurami byli prominenci upadłego reżimu, a asem pik – Saddam Husajn. Póki co, wojenne karty nie są kolekcjonerską gratką (kosztują niecałe pięć dolarów za komplet) i raczej nie ma co liczyć, że nabiorą wartości starych talii chińskich czy arabskich. Jednak dla początkującego zbieracza mogą być smacznym kąskiem, bo zabytkowe karty ze Wschodu są osiągalne tylko dla muzeów.

„Karcianych początków” należy szukać na Dalekim i Bliskim Wschodzie. W Chinach karty były znane prawdopodobnie już przed X wiekiem. Robiono je z papieru albo z cienkich bambusowych listewek i oznaczano czterema kolorami. Wtedy były to monety, sznury monet, miriady (ogromna liczba, mnóstwo) sznurów i dziesiątki miriadów. Talia składała się z dwudziestu jeden kart, których wartość opisana była kropkami, jak kostki domina. W XIII wieku karty dotarły na Bliski Wschód. W stambulskim muzeum Topkapi zachowała się egipska talia z końca XV wieku. Choć jest niepełna, wiadomo, że liczyła 52 karty – tyle, ile współczesna.

Karty są malowane ręcznie i przedstawiają wojskowych różnej rangi, choć nie są to figury w dzisiejszym rozumieniu tego słowa. Cztery kolory: monety, kielichy, miecze oraz kije do polo, według niektórych badaczy symbolizują dworzan sułtana: skarbnika, podczaszego, giermka i mistrza polo. Co ciekawe, w talii nie pojawia się dama. Wprowadzili ją dopiero Europejczycy, ale też nie wszyscy. Nie znajdziemy jej w taliach włoskich i hiszpańskich, pewnie dlatego, że tam wpływy kultury arabskiej były najsilniejsze.

Karty arabskie pojawiły się w Europie około 1350 roku. Początkowo przyjęto trzy kolory – monety, kielichy i miecze, z czasem dołączył czwarty, ale kije do polo zastąpiły pałki bądź berła. Po prostu na naszym kontynencie gry tej jeszcze wówczas nie znano. Eksperymentowano też z ilością figur – bywało ich nawet sześć: król, królowa, dama, rycerz, walet i służąca. Taki zestaw, nieco okrojony i zmieniony, dał w XV wieku początek włoskiej grze zwanej Tarocco.

Na początku karty europejskie były robione ręcznie i bardzo drogie. Grali więc tylko bogacze, którzy słono płacili rzemieślnikom za piękne talie. Karty były duże, malowane i zdobione złotą i srebrną folią. Z czasem jednak ruszyła masowa produkcja techniką drzeworytu. Specjalizowali się w tym zwłaszcza Francuzi – Rouen stało się karcianym centrum Europy. Wtedy figury na kartach nie były, jak dziś, anonimowe. Przedstawiały osobistości znane z historii lub Biblii, na przykład Aleksandra Wielkiego, króla Dawida, Judytę czy Judę Machabeusza.

Także historyczne wydarzenia znajdowały odbicie w kartach. Rewolucja sprawiła, że zniknęły postacie królów i dam, a zastąpiły je alegorycznie przedstawiana „wolność” czy „równość”. Jedną z tajemnic sukcesu francuskiego przemysłu karcianego było wprowadzenie nowego systemu kolorów, który obowiązuje zresztą do dziś. W XV wieku pojawiły się piki, trefle, kiery i karo – symbole znacznie prostsze niż tradycyjne oznaczenia arabskie. Zamiast ryć w drewnie każdą kartę z osobna, wystarczało zrobić stemple z prostymi znakami. Dzięki temu produkcja kart stała się tańsza.

Francuskie oznaczania kolorów są jednym z pięciu systemów, które do dziś obowiązują. Są jeszcze: niemiecki (serca, dzwonki, liście i żołędzie), szwajcarski (oprócz dzwonków i żołędzi pojawiają się róże i tarcze) i łaciński. Ten z kolei dzieli się na włoski (monety, kielichy, miecze i różdżki) i hiszpański (różdżki zastąpiły pałki).

Nowe szaleństwo nie ominęło także Polski. Karty przywędrowały do nas na początku XV wieku z Niemiec. Pierwsza wzmianka o nich pojawiła się w krakowskim artykule „De Ludorum Abstinentia” z 1456 roku, w którym czytamy, że na terenie tamtejszego uniwersytetu obowiązuje zakaz gry w karty. Jednak już niespełna pięćdziesiąt lat później niemiecki franciszkanin Thomas Murner wykorzystał karty własnego projektu, żeby uczyć krakowskich studentów logiki i matematyki.

Największymi ośrodkami produkującymi karty w Polsce były Kraków, Poznań i Wrocław. Najstarsza talia, z Krakowa, sygnowana jest przez Hanusza z Bolesławia i pochodzi z 1499 roku. Prawie o sto lat młodsze (z 1595 roku) są karty podpisane przez Marcina Skorupkę.

Przez długi czas najpopularniejsze były u nas karty oznaczone niemieckimi kolorami, dopiero w XVIII wieku pojawiły się francuskie. Właśnie wtedy powstały liczne wytwórnie karciane, np. Śmiałowskiego w Wilnie, Tyzenhauza w Horodnicy koło Grodna, Ludwika Platera w Krasławiu nad Dźwiną czy Rafałowicza w Warszawie.

W XIX wieku karty są coraz wymyślniej zdobione. Wszystko zaczęło się od zabawy. Na zwyklej talii kart gracze rysowali różne scenki, wykorzystując karciane symbole. Na przykład symbol pików albo karo był czapką chłopa pracującego na polu. Dało to początek ruchowi artystycznemu zajmującemu się takim właśnie ozdabianiem talii. Staromodnie ubrane damy i królów zastępowali współcześni dżentelmeni, a niższe karty upamiętniały wydarzenia historyczne. Choć takie talie nie były wygodne w użyciu, bo mało czytelne, miały spore grono zwolenników. Gracze jednak chętniej wybierali tradycyjne.

Wystarczy spojrzeć na sztychy Rembrandta, obrazy Fernanda Légera czy Pabla Picassa, żeby zobaczyć karciany świat dawnych epok. Aż się chce zasiąść do partyjki brydża czy pokera. Rozegranej zwykłymi kartami, oczywiście. Kolekcjonerskie talie są tak piękne (i cenne), że można je tylko podziwiać.


ANDRZEJ RZEPKOWSKI,
kolekcjoner kart


Karty zbieram od ponad trzydziestu lat. Mam 2200 pełnych talii i 15 tysięcy pojedynczych egzemplarzy. Są to karty o tematyce wojennej i politycznej, erotycznej (tzw. pin-upy), reprinty wydań XVII- i XVIII-wiecznych, transformation (w rysunek wkomponowane są symbole karciane) oraz karty francuskie. Chętnie kupuję też inne przedmioty z nimi związane – pocztówki, serwisy, krawaty, zapalniczki itp.

Jestem członkiem International Playing-Card Society i Chicago Playing Card Collectors. W kolekcjonerskim światku na ogół obowiązuje specjalizacja: w Polsce miłośnicy kart zbierają przede wszystkim same jokery, w USA i Wielkiej Brytanii – pełne talie, a Australijczyków interesują wzory na rewersach.

Pamiętajmy, że karty zawsze służyły przede wszystkim do gry i kiedy się niszczyły, wyrzucano je. Dlatego tylko nieliczne egzemplarze dotrwały do naszych czasów i można je znaleźć głównie w muzeach. Współcześni kolekcjonerzy mają karty z XIX, XX w., moje najstarsze talie pochodzą właśnie z połowy XIX w.

Na wartość kart wpływa wiele różnych rzeczy, ich wiek, dostępność, to czy talia jest kompletna i w jakim stanie się zachowały. Zdarza się, że popularna XIX-wieczna talia jest mniej warta niż współczesna limitowana edycja. Dotyczy to przede wszystkim kart niestandardowych i reprintów XVII- i XVIII-wiecznych talii.

Największymi producentami kart są dziś firmy Carta Mundi (Belgia), Heraclio Fournier (Hiszpania) i austriacki Piatnik. W Hiszpanii (Vitoria) jest również największe w Europie muzeum kart do gry.

Warto także zwrócić uwagę na to, kto daną talię zaprojektował. Swoje karty zrobili między innymi Salvador Dali i obecnie panująca królowa Danii, Małgorzata II. W Polsce kolekcjonerów kart jest niewielu, około dwudziestu, ale są dobrze zorganizowani.

Wymieniamy się kartami i raz do roku się spotykamy. Nestorem w tym gronie był nieżyjący już pan Jan Buczek z Krakowa, kierownik w krakowskich Zakładach Wyrobów Papierniczych. W latach siedemdziesiątych ubiegłego wieku był to największy producent kart w Polsce. Niestety, rodzina pana Jana tylko okazjonalnie upublicznia część zbiorów.

Najlepszym (ale i najdroższym) źródłem interesujących pozycji kolekcjonerskich (poza osobistymi kontaktami z pasjonatami z różnych krajów) są specjalizujące się w antykwarycznej sprzedaży kart firmy i witryny internetowe, m.in. Intercol, Spielkartenonline, Cartorama.

Ceny talii zaczynają się tam już od 10 euro, ale naprawdę interesujące pozycje kosztują przeważnie kilkaset euro. Znacznie taniej można kupić karty na światowych aukcjach internetowych, ale żeby trafić na prawdziwą okazję, trzeba umieć licytować i mieć trochę szczęścia.


Tekst: Stanisław Gieżyński

reklama