Minipiękności – porcelanowe figurki z kolekcji Tomasza Dziewickiego
KolekcjeTańczące dziewczyny, prężący muskuły siłacze, lamy, gibony, koguciki... Tomasz Dziewicki oddał im jeden pokój. Mówi, że to małe dzieła sztuki, ale zbiór ma wielki. Ponad trzysta figurek!
Z kolekcjonerem i znawcą polskiego designu z lat 60. i 70. XX w., Tomaszem Dziewickim, rozmawia Joanna Kornecka
Tak małe przedmioty, a tak intrygujące. Na czym polega fenomen figurek ćmielowskich?
Są przemyślane w każdym calu. Począwszy od formy, skończywszy na dekoracji malarskiej. To połączenie wdzięku i lekkości z minimalizmem i syntezą. W czasach, kiedy powstawały, w latach 50. i 60., na półkach królowały przedwojenne pastereczki i fajansowe tancerki. Aż tu nagle pojawiły się minimalistyczne minirzeźby, nowoczesne w formie, często w odważnych kolorach.
Kiedy zaczął się pan nimi interesować?
Odkryłem je pod koniec lat 90. Ale zainteresowania kolekcjonerskie miałem od dziecka. Mama lubiła ładne przedmioty. Często zabierała mnie na różne bazarki. Miała wyczucie estetyczne. Od niej złapałem bakcyla i zacząłem jeździć na warszawskie Koło, odwiedzać antykwariaty. Kupowałem dawne meble, przedwojenną porcelanę, platery. Antyki kojarzyły mi się z czymś luksusowym. Pierwsze figurki, jakie wpadły mi w oko, to były „Zajączek” i „Żyrafa”, zapamiętałem je, bo stały na regale w moim rodzinnym domu. Kupiłem z sentymentu i przepadłem. Próbowałem jak najwięcej dowiedzieć się o figurkach. Przesiadywałem w Bibliotece Narodowej, wertowałem publikacje o polskim wzornictwie z tego okresu. Zafascynowały mnie lata 60. i 70., zacząłem zbierać wszystko, co się z nimi wiąże.
I stał się pan nie tylko kolekcjonerem, ale i znawcą PRL-owskiego designu. Figurki zbiera pan od 28 lat!
Przez ten czas udało mi się zgromadzić 129 ze 141 wzorów, jakie powstały w IWP. Niektóre w różnych dekoracjach malarskich. Brakuje mi 12 figurek, ale i tak jestem dumny, bo mam egzemplarze, o których nawet nie marzyłem, np. stojący „Miś” czy „Gepard” Hanny Orthwein – prawie niemożliwe do zdobycia. Uwielbiam jej projekty i uważam, że była niesłychanie utalentowaną projektantką, choć mniej docenianą niż jej pozostali koledzy z tzw. wielkiej czwórki (Tomaszewski, Jędrasiak, Naruszewicz). Na przykład taka „Sowa” jej autorstwa ma piękną opływową formę tylko z dwoma otworami i oszczędną malaturę, dosłownie kilka pociągnięć pędzlem.
Pamiętam, że chciałem ją kiedyś odkupić od starszej pani, ale się nie zgodziła, bo sama miała na nazwisko Sowa i dostała tę figurkę od kolegów, kiedy odchodziła na emeryturę. Kupiłem ją później, w innym miejscu. Ten wzór był produkowany przez fabrykę w Ćmielowie oraz przez nieistniejące już Zakłady Porcelany Stołowej „Karolina” w Jaworzynie Śląskiej. Różniły się tylko ułożeniem pazurków. Ćmielowska ma trzy obłe i zwarte ze sobą, a jaworzyńska – bardziej rozstawione. To drobiazgi, ale kolekcjoner musi o nich wiedzieć. Niektóre figurki mają tak abstrakcyjne formy, że handlarze, od których je kupowałem, nie potrafili ich zidentyfikować. Na „Gila” Naruszewicza mówili „ziemniak”, bo z tym im się kojarzył okrągły kształt, nie rozpoznawali w nim ptaka.
Przeczytaj też: Nigdy wcześniej niczego nie kolekcjonował, co najwyżej miał za dużo krawatów. Ale jakimś cudem Andrzej Kareński-Tschurl zakochał się w malutkich filiżankach. W trzy lata uzbierał ich w swojej kolekcji ponad 500!
Porcelanowe figurki były projektowane przez rzeźbiarzy, a tych fascynowała sztuka nowoczesna. Widać to w minimalistycznych formach, odważnych kolorach, często graficznych dekoracjach. Tak zwane „pieski” czy „kotki” produkowano w większej ilości. Znacznie rzadsze były figurki o bardziej wyrafinowanych formach. To porcelanowe białe kruki.
Jak gromadzi się taką kolekcję? Gdzie zdobywa cenne trofea?
One cenne są dzisiaj, w latach 90. figurki można było kupić za parę groszy na targach staroci, bo ludziom PRL nie kojarzył się dobrze i nie przywiązywali wagi do bibelotów, które stały u babci na półce. Teraz są już raczej tylko do kupienia na aukcjach sztuki i sporo kosztują. „Gołębie” Jędrasiaka trzy lata temu osiągnęły na aukcji rekordową kwotę 72 tysięcy złotych!
Jaka jest pana ulubiona?
„Gazela” Henryka Jędrasiaka. To małe, rzeźbiarskie dzieło sztuki. Trudno ją zdobyć. Była bardzo kłopotliwa w produkcji. Między nogami, długimi, cieniutkimi i smukłymi, wstawiono poprzeczne łączenia, żeby w piecu podczas wypalania się nie zawijały. Pięknie wyglądałaby w większej skali, na przykład jako rzeźba w parku.
Wszystkie prezentowane figurki (z wyjątkiem „Pocałunku” LubomiraTomaszewskiego ze zbiorów MNWr) pochodzą z prywatnej kolekcji Tomasza Dziewickiego
ZDJĘCIA: Arkadiusz Podstawka / Muzeum Narodowe we Wrocławiu
Zdjęcie główne: Część ekspozycji z wystawy „Wielka czwórka i inni. Ceramiczna rzeźba kameralna w PRL-u” w Muzeum Narodowym we Wrocławiu