To się nazywa mieć w życiu szczęście. Kiedy tuż po akademii sztuk pięknych koledzy zastanawiali się, co ze sobą zrobić, on miał już posadę w największej i najstarszej manufakturze tapet w Ameryce – pensylwańskiej York Wallcoverings. I wiedział, że tapety to na pewno będzie jego królestwo. – Gdy zobaczyłem bibliotekę w manufakturze, z katalogami wzorów z XVIII wieku, oszalałem ze szczęścia. Godzinami szperałem po archiwach, czytałem o historii kolorów, uczyłem się je zestawiać, szlifowałem rysunek. Czułem się, jakbym złapał Pana Boga za nogi – wspomina Ronald Redding. Od trzydziestu lat niezmiennie pracuje w York Wallcoverings i stał się już prawdziwym ekspertem. – Europejczycy wybierają tapety nowoczesne, bardziej soczyste, słoneczne, Amerykanie wolą ciężkie, ciemne, barokowe – wylicza jednym tchem.
Redding jak nikt inny potrafi łączyć tradycję z nowoczesnością, a swój styl nazywa „odświeżoną klasyką”. Znanym motywom zmienia proporcje i kolory. Tapety delikatnie posypuje piaskiem lub drobnymi, szklanymi ziarenkami. Tłoczy je, żeby przypominały flokowane tkaniny. W końcu z pomocą komputera sprawia, że robią się trójwymiarowe.
Jako jeden z pierwszych wprowadził tapetę z fakturą wyglądającą jak najprawdziwszy korek. Niektóre jego kolekcje zostały wyprodukowane na ponadstuletnich, zabytkowych maszynach – efekt wspaniały, nie do osiągnięcia w druku cyfrowym!
Furorę zrobiła jego tapeta imitująca regał z cennymi manuskryptami. Projektant „ściągnął” pomysł z archiwum firmy – takie udawane księgozbiory były modne w XVIII wieku. Klientom podoba się też wzór Harrison inspirowany japońską grafiką – z kwiatami i egzotycznymi ptakami umieszczonymi na żółtym tle. Sam woli tapety bardziej stonowane, raczej oszczędne w barwach i ze skromnymi ornamentami – takie właśnie wybrał do domu. – Cóż, jeśli na co dzień przebywa się wśród tylu kolorów i wzorów, to po pracy trzeba się wyciszyć.
Tekst: Monika Utnik-Strugała
Fotografie: Ronald Redding
reklama