Leszek Puchalski został rzeźbiarzem, bo chciał zatrzymać czas.

Sprawić, by chwila trwała. I trwa – zaklęta w papier-mâché.

Urodziłem się i wychowałem na Woli. Podobno nawet mówię z warszawskim akcentem – opowiada Leszek Puchalski, zakochany w teatrze i w stolicy. – Przez całe życie czułem nostalgię za tym, co bezpowrotnie minęło. Jako dziecko uwielbiałem oglądać filmy „W starym kinie”. Fascynowała mnie przedwojenna Warszawa, choć utrwalona na taśmie, to przecież już nieistniejąca. Ten ruch ręki aktora, grymas twarzy, przymknięcie powiek nigdy się już nie powtórzą, a ja tak chciałem to zatrzymać na zawsze i nie tylko w kadrze czy na zdjęciu. Dlatego zostałem rzeźbiarzem.

Gdy kończył studia na warszawskiej ASP, zrobił pracę dyplomową – „Ostatnia niedziela” – wyczarował z papier-mâché 31 postaci (naturalnej wielkości) z przedwojennej warszawskiej ulicy. Dostał za nią nagrodę rektorską. Skończył Liceum Technik Teatralnych i zaczynał jako charakteryzator. Lubił patrzeć, kiedy aktor wychodził z garderoby jako osoba prywatna, a za chwilę na scenie stawał się postacią, którą grał. Ale to mu nie wystarczało, od zawsze rysował, malował, poszukiwał czegoś nowego, więc z charakteryzatorni przeniósł się do modelarni. Tu okazało się, że masa papierowa w jego rękach zamienia się w baśniowe cuda. – Lalka, kukiełka to uosobienie prawdziwego teatru. W przeciwieństwie do aktora nie ma życia poza sceną, jest czystą sztuką.

Przez lata przygotowywał scenografie z masy papierowej do spektakli (w teatrach: Małym, Narodowym, Starej Prochowni, Guliwerze) i do filmów (m.in. „Quo vadis”, „Pianista” i „Pachnidło”). Wykładał rzeźbę na wydziale Architektury Wnętrz na ASP, a dzisiaj uczy przyszłych charakteryzatorów i scenografów. W międzyczasie los rzucił go do Niemiec, gdzie rzeźbił na zamówienie. Aż pewnego razu zrobił siusiającego psa. To był hit! Psy najróżniejszych ras z zadartą łapą, podlewające drzewko czy czyjąś nogawkę sprzedawały się znakomicie.

Leszek uwielbia zwierzęta, zawsze miał psy, a ostatnio pokochał także koty. Żona wzięła właśnie ze schroniska dwa skrzywdzone przez los. Najchętniej rzeźbi ratlerki, bo mają mnóstwo wdzięku, ale ze swojej ukochanej masy papierowej jest w stanie zrobić wszystko. Figury wyglądają jak żywe. Moja suczka Fobia na widok biało-czarnego kota do złudzenia przypominającego dziką kotkę, która u nas mieszka, zdenerwowała się nie na żarty.

Tekst i stylizacja: Kasia Mitkiewicz
Fotografie: Marek Szymański
Kontakt z Leszkiem Puchalskim: tel. 514 466 349
Za pomoc w sesji dziękujemy galerii „Pod Młynem” w Wilczorudzie koło Warszawy.