Gdyby Wyspiański albo Mehoffer przenieśli się w czasie i trafili dziś do tej secesyjnej kamienicy, mogliby się nie zorientować, że odbyli stuletnią podróż.

Była niedziela, październik 1984 roku. W Science Museum w Londynie Andrzej zobaczył Ewę po raz pierwszy. Opowiadała o wystawie jakiemuś starszemu panu. Nie odważył się podejść. Przez dwa miesiące próbował o tym zapomnieć, bo wiedział, że nigdy jej nie spotka.
Jednak w grudniu na statku płynącym do Gdyni znowu ją ujrzał. Wracała do rodzinnego Sopotu na święta. Drugiej szansy już nie zmarnował. Pobrali się pięć lat później i zamieszkali w Londynie.

Był wtorek, wrzesień 2003 roku. Andrzej pił kawę w londyńskim mieszkaniu, kiedy zadzwonił telefon. Ewa poprosiła, żeby usiadł, a potem oznajmiła, że wpłaciła zaliczkę na cudowne mieszkanie w secesyjnej kamienicy w Sopocie. – Niestety, ma jeden mankament, jest w makabrycznym stanie. Ale widzę w nim wielki potencjał! – zapewniała. Co prawda, na zdjęciach przesłanych e-mailem Andrzej jakoś nie mógł dopatrzyć się tego potencjału, ale uznał, że nie będzie studził entuzjazmu żony.

O pomoc poprosili specjalistkę, Annę Safianowicz. Anna, z zawodu architektka, przez siedemnaście lat pracowała w Muzeum Historycznym w Gdańsku i uczestniczyła m.in. w restauracji willi Claaszena w Sopocie, więc jak mało kto zna się na domach zabytkowych. Gdy tylko przekroczyła próg mieszkania kupionego przez Ewę, zaparło jej dech w piersiach.

O dziwo, zachowały się oryginalne drzwi, piękny dębowy parkiet z wyjątkowo szerokiej klepki, biało-czarne kafle na werandzie, sztukaterie i łazienkowe baterie. Oczywiście, jak to zwykle bywa w takich starych domach, remont okazał się małą rewolucją, której wcześniej nikt nie przewidział. – Jeszcze chwila, a sąsiedzi z góry mogliby podczas kąpieli wylądować piętro niżej – wspominają gospodarze. Natychmiast podstemplowano sufity i wymieniono stropy w łazience oraz kuchni. Obyło się bez ewakuacji mieszkańców, ale katastrofa wisiała na włosku.

Potem zaczęło się mozolne odtwarzanie secesyjnego stylu. Wstawiono okna przypominające te z epoki, brakujące sztukaterie dorabiano według oryginalnych wzorów, ściany pomalowano na historyczne kolory. W kuchni Anna zaprojektowała meble z epoki i wymyśliła witraże. – A potem było już tylko kupowanie, kupowanie albo sprzedawanie mebli oraz drobiazgów, które – choć piękne – nie zawsze do domu pasowały – opowiada Andrzej.

Ewa, która studiowała historię sztuki we Florencji, a potem turystykę, i od lat organizuje wycieczki po europejskich muzeach, przy okazji wypraw odwiedzała antykwariaty w Wiedniu, Budapeszcie. To stamtąd pochodzi większość mebli. Prawie z każdym wiąże się jakaś historia. Secesyjny kredens z kryształowymi szybkami kupiony w Pradze czekał na transport prawie rok. Było na niego tylu chętnych, że zdesperowany antykwariusz przeniósł go w końcu na zaplecze, by uniknąć niekończących się wyjaśnień, że już został sprzedany.

W końcu udało się go przewieźć do Sopotu wraz z biurkiem, które Andrzej znalazł w Krakowie. Za dodatkową opłatą transport „zahaczył” o Pragę. No cóż, czego się nie robi dla pięknego mieszkania.


Tekst: Kasia Mitkiewicz
Fotografie i stylizacja: Małgorzata Sałyga, Mariusz Purta

reklama