Swój ceglany dom w willowej dzielnicy Amsterdamu Henk i Saskia nazywają podróżnym kufrem. Bo meble, które w nim znajdziemy, pochodzą z czterech stron świata.

Dekoracyjne donice: inspiracja z Azji

Historia tego domu zaczyna się czterdzieści lat temu. Nastoletni Henk Teunissen pracuje w kwiaciarni rodziców w Amsterdamie. Lubi kwiaty, ale skrycie marzy o czymś innym. Po godzinach organizuje z kolegą wyprawę do Azji. To tam odkryje, co chciałby naprawdę w życiu robić. – Pewnego dnia, gdzieś w Indiach, spotkaliśmy starszego mężczyznę, który sprzedawał emaliowane donice. Od razu wyobraziłem sobie, jak ładnie wyglądałyby w nich pęki tulipanów. Pomyślałem, że spodobałyby się rodzicom, i kupiłem tuzin – mówi Henk.

– Po powrocie do kraju wystawiliśmy je w witrynie naszej kwiaciarni. I sprzedaliśmy na pniu – zainteresowała się nimi luksusowa amsterdamska galeria z dodatkami do domu – opowiada. Więc sprowadził cały kontener, a potem sam zaczął wypalać gliniane dzbany i ozdabiać je na wzór tych orientalnych. I tak w niedługim czasie założył własny sklep. Z biegiem lat w ofercie pojawiły się stoły, szafy, kredensy, fotele i krzesła. Dziś to jeden z najsłynniejszych salonów meblarskich w Europie – nazywa się Riviera Maison.

Mieszanka stylów: kolonializm, Orient, Prowansja, Anglia

Młodzieńcza wyprawa do Azji wywarła na Henku takie wrażenie, że nie wyobraża sobie życia bez wędrówek po tropikach i zagubionych miastach. Co roku wybiera się w jakąś daleką podróż. Przywozi nie tylko wspomnienia, ale i meble do sklepu. Z czterech stron świata. Czy może dziwić, że takie same klimaty panują w jego domu? To istna mieszanka stylów. A to kolonializm: plecione fotele. A to Orient: niskie stoliki, rzeźby Buddy, tace z drzewa sandałowego. To znów Prowansja, a obok trochę Nowej Anglii. Na poddaszu, które kształtem przypomina namiot, wiekowe kufry, jakby przywiezione z egzotycznej wyprawy.

Piękno starych rzeczy

Swoją pasją do takich mebli zaraził żonę Saskię. – Początkowo uwielbiała wszystko, co nowoczesne, błyszczące, bez najdrobniejszej skazy – opowiada. – Teraz piękno spatynowanych rzeczy widzi w ich drobnych mankamentach – tłumaczy. Jest dumny, bo Saskię wciągnęły nie tylko podróże, ale i florystyka – co kilka dni dekoruje dom fantazyjnymi bukietami. – Moi rodzice nie mogli wymarzyć sobie lepszej synowej. Cieszą się, że ktoś podtrzyma rodzinną tradycję kwiaciarską, bo na wyrodnego syna nie mają co liczyć – żartuje Henk.

Ogród jak SPA

Saskia jak nikt dba też o ogród. Panuje tu niezwykła dyscyplina, nawet dzikie zioła grzecznie trzymają się wytyczonej grządki i nie mają prawa zapuszczać się dalej. Przy starej szopie na siano, w której trzymają narzędzia, powstał uroczy zakątek. Wiekowy stół i wiklinowe fotele – każdy ma na oparciu napis „Resort and Spa”. – To chyba dla tych foteli tak często zaglądają do nas znajomi. Czują się  jak w ośrodku odnowy biologicznej gdzieś w dalekich tropikach – śmieje się Saskia. Bo faktycznie, siedząc w ich ogrodzie, który pamięta jeszcze lata 20., wcale nie czujemy się jak w centrum współczesnego Amsterdamu.

Tekst: Barbara Divry/Cote Ouest/Cote Maison/East News
Tłumaczenie: Monika Utnik-Strugała
Zdjęcia: Patrick van Robaeys/Cote Ouest/Cote Maison/East News