Nazywa się Jane Churchill. Nie mylić z Jennie, matką Winstona Churchilla. Choć nie przyjaźni się z królami i wpływowymi politykami jak słynna skandalistka, tryska równie wielką energią i dowcipem. W urządzaniu domów.

Jane Churchill jest projektantką wnętrz. Ma biuro na 81 Pimlico Road w Londynie, a poznałam ją, jak to zwykle bywa, przez przypadek. Przyjechałam właśnie do koleżanki ze szkolnej ławy na krótkie wakacje. Jak tylko usłyszała, gdzie pracuję, od razu zapowiedziała, że pokaże mi dom swojej ukochanej, jak mogłam wnioskować z ilości ochów i achów, sąsiadki. Upierała się, że koniecznie musimy go pokazać w naszym magazynie.

Idąc na spotkanie, zdążyłam się dowiedzieć, że ciotką Jane Churchill była sławna dekoratorka wnętrz Nancy Lancaster, która w latach czterdziestych rządziła w Sybil Colefax & John Fowler. Ta wpływowa brytyjska firma na nowo wypromowała tzw. wiejski styl angielski. Pani Lancaster nie tylko trzymała wszystko twardą ręką, ale słynęła też z dowcipnych wypowiedzi, jak ta: „żyłam za długo i za dobrze” albo, że „dom zbyt doskonały staje się pozbawionym życia muzeum”. Dziś schedę po ciotce przejęła Jane.

Projektuje dywany, kominki dla uznanej na Wyspach firmy Chesney's, urządza kluby, bary, ba, nawet wnętrza takie jak salon Rolls-Royce'a. A mimo to wszyscy w okolicy mówią o niej „projektantka od wiejskich domów”. I chyba nie ma w tym cienia przesady. Dowód?  Jej własne mieszkanie. Choć w kamienicy, przypomina posiadłość z angielskiej prowincji. Budynek pochodzi z 1840 roku. Kiedyś był tu zapuszczony, z rzadka odwiedzany przez gości hotel. Jane wykupiła piętro i poddasze, bo poprzedni dom, po wyprowadzce dwóch synów, stał się dla niej za duży.

Poprosiła o pomoc kolegę po fachu i razem przystąpili do kapitalnego remontu. – Jeśli kupujesz wrak, nie czujesz się winny, usuwając ściany i wywracając do góry nogami całe wnętrze. To ogromna zaleta – żartuje Jane. Przyznaje, że inaczej miałaby ogromne wyrzuty sumienia, bo zmieniła wszystko. Po przekroczeniu progu, odnosi się wrażenie jakby dom nie miał końca i granic. Obszerny hol łagodnie przechodzi w salon i gabinet. Po drodze mijamy jadalnię i biało-niebieską kuchnię. – Do dziś zdumiewa mnie, jak bardzo ten dom jest przestronny. Paradoksalnie, wydaje mi się czasem większy od starego – mówi gospodyni.

Przez długie miesiące Jane mieszkała na strychu, podczas gdy na dole trwała niekończąca się walka z odpadającym tynkiem, zardzewiałymi rurami, dziurawym parkietem. Potem sama przystąpiła do pracy, ale to była już czysta przyjemność. Z odziedziczonym po ciotce smakiem i wyczuciem stylu, zaopatrzona w zeszyt z jej złotymi myślami, wzięła się za urządzanie. – Chciałam, żeby mieszkanie było inne niż typowe angielskie – tłumaczy. – Starałam się odświeżyć jego dawny charakter, zatrzymać urok starych wnętrz w stylowych meblach, a na klasykę spojrzeć z przymrużeniem oka. Współczesna sztuka zastąpiła więc portrety założycieli rodu, a wzorzyste tkaniny – blade jedwabie.

Jednak daleko Jane do ślepego podążania za modą. W kuchni nadal trzyma ulubioną kolekcję chińskiej porcelany – część talerzy odważyła się powiesić w... łazience nad wanną, a w salonie dumnie pokazuje starodruki Wiliama Hogartha. Sofy i krzesła zaprojektowała sama, dekorowane delikatnym fryzem kuchenne kredensy inspirowane były meblami z najstarszego w Anglii oksfordzkiego Muzeum Ashmolean, natomiast drzwi podpatrzyła w renesansowym palazzo we Włoszech.

Kiedy wychodziłyśmy od Jane, koleżanka określiła jej dom jako „the best of British”. Ale ja zauważyłam coś innego. Tak jak matka Winstona Churchilla wyprzedzała purytańską epokę, żyjąc według własnych zasad, tak Jane odważnie nadaje angielskiemu stylowi nowy charakter.


Tekst: Johanna Thornycroft
Tłumaczenie: Monika A. Utniik
Fotografie: Andreas von Einsiedel/East News