Jakich powodów trzeba, by rzucić miasto i uciec do drewnianego domku? Asia i Sebastian mieli trzy: brakowało im miejsca na książki, brakowało miejsca dla zwierząt i absolutnie nie brakowało im sąsiadów.

Ona – graficzka i ilustratorka, prowadzi blog (kavkadesign.blogspot.com), on – informatyk. Wolne zawody, wolni ludzie, wystarczyło tylko znaleźć odpowiednie miejsce i się przenieść. Wtedy zaczęły się problemy.
– W agencjach nieruchomości patrzyli na nas dziwnie, gdy mówiliśmy, czego oczekujemy i ile mamy na to pieniędzy – wspomina Sebastian. I pewnie szukaliby długo i bezskutecznie, gdyby nie proroczy sen.

– Którejś nocy przyśniło mi się, że odpoczywam na ganku drewnianego domu bliźniaka – opowiada Asia. Kiedy się obudziła, usiadła przy komputerze i znalazła taką samą ofertę sprzedaży: połówkę drewnianego bliźniaka w podwarszawskiej miejscowości. – Różnica była tylko taka, że we śnie nasza była ta druga połowa – śmieje się gospodyni.

Drewniany dom został przywieziony przez poprzedniego właściciela z Doliny Rospudy. Kiedyś był szkołą, więc wnętrze podzielono na wiele małych pomieszczeń. Nowi właściciele usunęli wszystkie przegrody: zostały ściany zewnętrzne, dach, klepisko i stare drewniane schody. Gdy zaraz po przeprowadzce wzięli ślub, zaprosili gości na małą imprezę do pustego jeszcze domu. – Było fajnie, przyszło kilku najbliższych przyjaciół, siedzieliśmy sobie na pustakach, nie było podłogi – wspomina Asia.

Centralną częścią budynku są właśnie stare schody. Ustawili je dokładnie na środku, budząc popłoch u architekta – kierownika budowy. Bo takie rozwiązanie łamie wszelkie kanony zagospodarowania wnętrz i ogranicza przestrzeń. Oni jednak wiedzieli swoje, a teraz schody naturalnie oddzielają kuchnię z jadalnią od salonu. Schody są zresztą nieco przykrótkie, stąd dostawiany stopień. To dobry pomysł – gdy wpadają znajomi z dziećmi, wystarczy go odstawić i wiadomo, że nie dostaną się na górę. Tam znajduje się sypialnia i dwie pracownie.

– Meble mają u nas bardzo ciekawe życie – stwierdza Sebastian i wie, co mówi, bo często zdarza się, że wchodząc do domu, słyszy: „Nie przestrasz się, pozmieniało się nieco”. Kanapy i krzesła wędrują z miejsca na miejsce, nieraz nawet z góry na dół. Wszystko zależy od nastroju i potrzeby chwili. Zmiany podobają się także trzem kotom (Antkowi, Koksikowi i Koko) oraz suczce o imieniu Fika (co po szwedzku znaczy „kawka z przyjaciółmi” – mało tego, że jest czarna, to jeszcze bardzo przyjacielska). Zwierzaki szukają sobie nowych legowisk i coś się dzieje.

Asię fascynuje dizajn, szczególnie projekty Jacqueline Morabito. Ale w domu ma zbieraninę różnych mebli: tu krzesła od rodziców, tu stół z antykwariatu, tu półki z IKEA. Na ścianach obrazy Pawła Kozłowskiego, zdjęcie Courtney Love, ale i wyjęty z pudełka od butów papier z nadrukiem czy makatki z Indii. Styl wnętrza jest prosty, podkreślony przez białe ściany.

Gdy się urządzali, sąsiedzi i znajomi oglądali wszystko i z troską w głosie pytali: „A czemu zostawiliście kable na wierzchu?”, „Czemu lampy nie mają kloszy, a w łazience odpływ prysznica jest bezpośrednio w podłodze”? Odpowiedź jest prosta: tak chcieli i tyle. A już największym szokiem było odkrycie, że kominka nie projektował nikt. To znaczy – żaden fachowiec, bo oni sami go zabudowali.

Minęły trzy lata od przeprowadzki, a gospodarze twierdzą stanowczo, że to był strzał w dziesiątkę. Klimat domu i pozytywną aurę wyczuwają także goście. – Często znajomi zapowiadają się, że wpadną do nas w piątek na parę godzin, a zawsze i tak zostają na weekend – mówi Sebastian.


Tekst: Stanisław Gieżyński
Stylizacja: Szymon Zgorzelski
Fotografie: Michał Mrowiec

reklama